Ten blog
Ten blog
 
 
 
 

 europa / europe  >>  bałkany / balkans 2006 >>  goce dełchev


Bałkany / Balkans 2006


przy granicy / near the border

bg
Bułgaria - Goce Dełchev
20.08.2006
1 488 km

Jedziemy znów przez góry i trzeba się kilka razy zatrzymać, Skoda nie wyrabia, stwierdzamy jednomyślnie, że jesteśmy pokićkani, żeby się Skodą w góry wybrać. Ale i tak jest cudownie! Gdzieś po drodze nad rzeczką przerzucony stary most, pamiętający być może i rzymskie czasy (nie tylko my się tu zatrzymujemy).
Szkoda, że droga jest taka dziurawa, W. funduje mi trochę adrenalinki, omijając dziury na górskich zakrętasach.

I


Ale to jeszcze nic, jak się potem okazało. W Dospat chyba komuś na łeb padło! Droga jest w remoncie, asfalt zdarty kompletnie, mamy wielkie wątpliwości, czy aby na pewno tędy trzeba jechać? W. wysiada dwa razy, żeby zapytać. Tak, to właściwa droga, he he. Dziury, piasek, kamienie, dawna Rumunia może się schować!
I na tej drodze spotykamy Krzysia i Justynę, którzy zrobili podobną trasę, tylko w drugą stronę. Byli w Stambule. Nie podobało im się, ale mówią, że warto zobaczyć. Nam się to raczej nie uda w takim tempie ;)

There


Ukrop okropny.
W końcu powoli Rodopy zostają z tyłu, a na zachodzie pojawiają się góry Pirin.
Zatrzymujemy się po drodze, żeby w końcu kupić moje ukochane brzoskwinie. I arbuza na kolację. Chyba nie ma już sensu jechać dalej, jest późne popołudnie, a ludzie mówią, że do granicy rzut beretem.
A ponieważ trafia nam się fajny tani hotel (z niebieskim basenem!), długo się nie zastanawiamy. Szybko pod prysznic i siup do basenu. Jest bosko!!! Woda trochę zimna, ale po całym dniu ukropu i podróży jest cudownie! Słonko powoli zachodzi za górami. Czy może być piękniej?

There


Po kąpieli w basenie dopada nas głód, więc jedziemy czym prędzej do miasta. Rzucamy się na pierwszą lepszą banicę. Ach, jak ja tęskniłam za tym smakiem! Za tłustą banicą, zawiniętą w szary papier. To, co jadłam w Grecji może się schować, tam jakiś szajs był! Pycha! Pałaszujemy je z airanem na schodkach pod jakimś pomnikiem.
Zmęczeni jesteśmy mocno, a po tym jedzeniu najchętniej siedziałabym tam jak najdłużej, z knajpek dochodzi muzyka, w górze gwiazdy (choć z niebem na Rożen nie ma co porównywać), jest super.

There


Ale idziemy obejrzeć podświetlony kościółek. Robimy fotki. Deptak prowadzi nas aż do muzeum, przed którym stoi coś dużego w kształcie łyżek. Ciężko stwierdzić, czy to pomnik, czy co? Spotykamy też dwie budki w kształcie muchomorka, aż muszę sobie zrobić z takim fotkę. Ciekawe co w nich sprzedają, niestety nie jest nam dane się tego dowiedzieć.
W mieście pełno ludzi, choć snują się tak jakoś bez celu i sprawiają wrażenie jakiś znudzonych. A może tu po prostu tak leniwie toczy się życie?
Kupujemy jeszcze loda jogurtowego, jest drogi, W. wyjął go na chybił trafił z lodówki, ale podoba mi się, bo jest w naczyniu glinianym, które można sobie zostawić na pamiątkę. I jest duży, nie mogę sama zjeść.

There