Ten blog
Ten blog
 
 
 
 

 europa / europe  >>  grecja / greece 2006 >>  kiriaki


Grecja / Greece 2006


Koukounaries i / and Kiriaki

gr
Grecja - Agia Kyriaki
04.05.2006
2 455 km

16:00 Plaża Koukounaries. Jedna z - ponoć - najpiękniejszych na świecie. Faktycznie jest pięknie! Może to i lepiej, ze pogoda nie jest rewelacyjna (zimno, zdjęłam na chwilę polar, ale zaraz go ubrałam z powrotem), jest prawie pusto, tylko my.
Oddaliłam się od ludzi, poszłam na drugą stronę zatoczki w kształcie rogalika. Woda jest naprawdę jasno turkusowa! A piaseczek naprawdę się cudnie mieni (nie wierzyłam, jak przewodnik o tym mówił, ma dużą zawartość miki). Jestem w miejscu, gdzie fala przy brzegu mocno się załamuje i kropelki wznoszą się na wysokość może z metra. Pięknie! Dziś naprawdę zdaje mi się to wszystko snem...
17:00 Żegnamy Kuokuonaries. Naprawdę mi żal, chciałabym tu zostać dłużej!

There


18:30 Wysadzili nas na pół godzinki w malej wiosce Kiriaki. Pewnie po to, żeby dać zarobić kawiarenkom na nabrzeżu. Ale Polacy i tak więcej oglądają niż kupują.
A mnie ta wioska zachwyciła! Wydawało mi się, ze nie może być piękniej niż w Skiathos. A jednak! Tu dopiero jest cudnie! Tak cudnie, że aż serducho boli. Na nabrzeżu kawiarenki z niebieskimi stolikami i krzesełkami. Woda przezroczysta i czyściutka.
Zagłębiłam się w uliczki, zanim ludzie się rzucili. I poczułam się przez chwilę jak w raju. Cisza, w dali szum morza, nad głową góra, w ogródkach drzewka cytrynowe (pachnące wprost obłędnie!), kotki. Tak bardzo nie chciałam stad odpływać! Słońce już było nisko i morze miało cudny, granatowy kolor, a domki i łódki w zatoczce oświetlone ciepłym światłem. Tak bym chciała tu pobyć dłużej!

There


21:00 Z powrotem w autokarze. Wyspy pożegnały nas pięknym zachodem słońca, kapitan na koniec dla nas zatańczył, a potem przyszły jego dzieci i też tańczyły (to było chyba nieprzewidziane, bo Iwona mówiła, ze mamy opóźnienie). Dwie dziewczynki i chłopiec. Chłopiec był najmłodszy i widać było po nim, jak kocha tańczyć. Wszystkie emocje wymalowane na twarzy. I znów greckie obyczaje, czy u nas jakiś kapitan zaprosiłby po wycieczce swoje dzieci, żeby tańczyły? Na jego twarzy też widać było ogromna dumę.
To był długi dzień, pełen wrażeń, choć jeszcze się nie skończył, bo poznałam Jarka i nie dane mi będzie pospać.
Costa pojechał przodem. Już go pewnie nie zobaczę, buuuuuuuuu!

There


4:30 Dopiero wróciłam. Fajnie, choć jedno wieczorne wyjście się udało ;) Wcześniej po prostu odsypiałam wycieczki. Przyłączyłam się do Jarka, Marty i Eli.
Najpierw siedzieliśmy w knajpce. Wesoło było niepomiernie, bo Marta miała już nieźle w czubie i wciąż powtarzała, jaki fajny jest kelner, hi hi. Wciąż chciała, żeby przyszedł do naszego stolika, usiadł i pil z nami zdrowie. Kelner taki już dla nich zaprzyjaźniony.
Ogromnie sympatyczny. Rozumiał po polsku, a mówił trochę, słodki był, kiedy powtarzał do nas 'kochanie' ;) Przyniósł nam od firmy po kielonku ouzo, a potem jeszcze owoce i chałwę (mmm, ale pycha, takiej chałwy to ja w życiu nie jadłam, te z naszych sklepów to w ogóle się nie umywają!).

There


O pierwszej niestety już zamykali i musieliśmy się zmywać. Z Edim żegnaliśmy się, jakby to była jakaś tragedia, uściskał nas wszystkich, wszystkiego dobrego i w ogóle. Miło.
A że godzina była wczesna, to zakamuflowaliśmy się u Jarka w pokoju, Marta miała wino w baniaczku, jeden został otwarty i skonsumowany. Śpiewaliśmy polskie piosenki. Do czwartej rano, aż Ela i Marta nie padły kompletnie.

There


Fajny wieczór (a raczej noc), szkoda, że wcześniej tych ludzi nie poznałam! Wróciłam z zamiarem umycia zębów i walnięcia się od razu do łóżka.
Ale nic z tego. Drzwi i kontakty wysmarowane pastą do zębów. No dobra, zielona noc. Ale wchodzę do pokoju, a tam oba moje koce wysmarowane dokumentnie MOIM mleczkiem do opalania! No i pod czym niby miałam spać, w hotelu nadal zimno jak cholera. Ech.
W końcu jakoś się zagrzebałam pod tymi kocami i pod czystym prześcieradłem (które na całe szczęście nie ucierpiało ;)).

There