Ten blog
Ten blog
 
 
 
 

 europa / europe  >>  bałkany / balkans 2007 >>  sofia

bg
Bułgaria - Sofia
19.07.2007
1 800 km

W drodze do Sofii remont drogi, super, jak się z tym uwiną, to pojedzie się rewelacyjnie. Fajnie, że coś się dzieje.
W Sofii korek, więc jedziemy koło dzielnicy cygańskiej. I o dziesiątej nareszcie jesteśmy w domu! Spać chyba nie ma sensu, nie chce mi się. Wykąpałam się tylko, bo już nie mogłam, po dwóch dniach spania gdzie popadnie. Chciałam pokazać foty, ale nic z tego nie wyszło, potem się okazało, że wzięłam zły kabelek, grrr!
W. zasnął, więc go nie budziliśmy, zjadłam z rodzicami obiad, ale ledwo co wstaliśmy od stołu, to W. się obudził i usiedliśmy znów ;) Gadaliśmy długo. Fajnie, brakuje mi tego u mnie w domu.
Mnie się spać nie chciało kompletnie, cieszyłam się, że znów mogę tu być. Poszliśmy na bazar, łaziliśmy i szukaliśmy jakiegoś punktu foto, gdzie by się dało zrzucić moje zdjęcia na dvd, bo trochę się tego nazbierało. W końcu się znalazł, miałam pięć kart i bardzo znudzony pan ;) za przyzwoitą cenę wrzucił mi to wszystko na jedną płytkę. Chciałam bardzo banicę, ale nie było sensu na razie kupować, bo w domu znów czekało pełno jedzenia.

There


Ach, jak ja lubię ten bazar na Liulinie, pełen pachnących owoców! Bosko! I wreszcie można odpocząć, nie trzeba się nigdzie spieszyć, choć właściwie to czeka na nas jeszcze morze!
Wieczorem poszliśmy się przejść. Jak cudownie wyjść z domu i nie czuć zimna! Tego było mi trzeba. Kręcimy się po osiedlach. Gdzieś w mieście widać sztuczne ognie. A na osiedlowych parkingach można jeszcze znaleźć takie perełki, jak stare skody, zaporożce, a nawet jedną warszawę! Patrzeliśmy na ceny mieszkań, w nowych metr po 600 euro. Tu też dużo się buduje, a ponieważ ten boom zaczął się nieco później niż u nas, ceny (jeszcze) są znośne.
W domu znów siedliśmy do stołu, gadaliśmy, pogryzając owoce. Spać się chce okropnie, ale jest tak fajnie, że położyliśmy się dopiero o pierwszej.

There


Wstałam po prawie dziesięciu godzinach spania. Uff, do mnie to aż niepodobne, ale przecież od siedmiu dni byliśmy non stop w podróży. Powoli zjedliśmy śniadanie i zanim się z domu wygrzebaliśmy, to było już wpół pierwszej.
W planie była Bojana, muzeum kamieni w mieście, chciałam też trochę po centrum połazić no i W. miał się wcześnie położyć, bo o północy mieliśmy ruszać nad morze. W nocy, żeby Skody nie męczyć. Ale jak zwykle z planu nic nie wyszło ;)
Bojana to dawna rezydencja Żivkova. Okropne z zewnątrz brzydactwo, ale przyznać trzeba, że w środku robi wrażenie swym rozmachem. Wszędzie pełno żyrandoli i najpiękniejsza półokrągła sala, z której roztacza się cudny widok na Witoszę.
Za wjazd zapłaciliśmy co prawda aż po dziesięć lewa, trochę dużo, ale można tu spędzić cały dzień i jeszcze wszystkiego nie obejrzeć. Przed budynkiem stoją stare samoloty. Najśmieszniejsze są MIG 21, a obok niego dwa trabanty, wygląda to komicznie!

There


Muzeum jest wielkie, ma trzy piętra i wiele sal. Zaczynamy od najstarszych rzeczy, bo te są najbardziej interesujące. Kiedyś podniecało mnie, jak widziałam u nas w muzeach piękne rzeczy z szesnastego czy siedemnastego wieku, a tu są takie sprzed lat tysiąca lub kilku. Jest złoto trackie (cudo!), złote naczynia, hełmy, ludziki, na górze stroje ludowe, misy i dzbany greckie, rzeczy z czasów powstań i komuny. I to, co mnie najbardziej interesuje - monety! Ile tego jest i jakie stare niektóre! Pełno z czasów rzymskich.
W międzyczasie siedliśmy na tym tarasie z widokiem, żeby się czegoś napić. Pomyśleć, że Żivkov siadywał tu kiedyś ze swymi gośćmi! Ukrop okropny.
Siedzieliśmy tam do późnego popołudnia, a niektóre rzeczy i tak obejrzeliśmy tylko pobieżnie, Wojtek już miał dość, a i ja powoli też, bo przecież jest tylko ograniczona ilość informacji, które można na raz przyswoić. Ale warto było tu przyjechać!

There