Ten blog
Ten blog
 
 
 
 

 europa / europe  >>  bałkany / balkans 2008 >>  sighişoara


Bałkany / Balkans 2008


widok z kolorowej wieży / view from the colourful tower

ro
Rumunia - Sighişoara
15.08.2008
1 204 km

Zmęczeni już trochę jesteśmy, chcemy coś zjeść. Po drodze z dworca były jakieś tanie bary z mici, ale nikomu oprócz mnie nie chce się tam schodzić. A tu znów same pizzerie. Wstyd normalnie, żeby nie można było znaleźć żadnej knajpy serwującej tradycyjne rumuńskie (i niedrogie!) żarcie. Przecież pizzę to ja sobie mogę w PL zjeść.
Weszliśmy po drodze do domu Drakuli, bo i tam jakaś restauracja jest. Ale chyba zbyt elegancko jak na naszą kieszeń. Za to bardzo ładnie tu wygląda, warto zobaczyć w środku taki stary domek. Wchodzi się po starych drewnianych schodach, na ścianie portret Drakuli wznoszącego się nad miastem.
W końcu siadamy na głównym placu, zamawiam tą nieszczęsną pizzę, bo głodna jestem. Dobra była, tylko czekaliśmy na nią prawie godzinę. Do tego piwko, tradycyjnie Ursus :) W trakcie czekania wychodzę porobić trochę fot, bo miasto jest pięknie oświetlone i wygląda jeszcze ładniej, niż w dzień.
Po kolacji czas połączyć się ze światem. Internet w hostelu wolny jak ślimak, nie wspominając o tym, że połowa kompów nie działa.

And


Skończyła mi się woda i jest problem, bo tu żadnego sklepu nie ma, a w knajpach tylko małe butelki i to koszmarnie drogie. Odstawiamy Krzyśka do domku, bo klucz od furtki jest tylko jeden. I jednak schodzimy z Anią na dół, bo tam ponoć jest sklep. I odkrywamy jeszcze jeden ciekawy zakątek miasta. Co prawda już za murami, nowsze budynki, ale nadal jest bardzo ładnie. Kolejny placyk, knajpki, ludzie sobie siedzą i jakoś nikomu spać się nie spieszy. Warto i tu zejść. Sklep chyba jedyny nocny w okolicy, bo wszyscy podjeżdżają na zakupy.
W drodze powrotnej jeszcze trochę nocnych fot, ciężko przestać, tak ładnie to wszystko tutaj wygląda.

We


Rano zaczynamy od wejścia na tą kolorową wieżę. Jest tam na górze punkt widokowy, wczoraj był już zamknięty, ale za to dziś możemy się tam wspiąć. W wieży jest też muzeum, a że bilet jeden (studencki 2,50 lei), to korzyść podwójna.
W muzeum zgromadzone rzeczy związane z historią miasta i życiem dawnych mieszkańców. Tyle tu fajnych, starych rzeczy! Najbardziej podobały mi się formy do wypieku pierników - ile różnych kształtów! I czapka, do której poprzywieszano pełno miniaturowych kapelusików i innych ozdób. A służyła ona jako reklama zakładu czapkarskiego. No i mechanizm wieżowego zegara - co za precyzja! Jest też i makietka dawnego miasta - ekstra! No i chwali się, że napisy również po angielsku.
Wreszcie wychodzimy na taras widokowy. Ech, już tylko po to, żeby to zobaczyć, warto było do Rumunii przyjechać! Widoki przecudne, te wszystkie domki z czerwonymi dachówkami i baszty na górze. Nie chce mi się w ogóle stąd odchodzić, tak jest pięknie!

ginger bread


Na cmentarz już nie szłam. Czasu by starczyło tylko na to, żeby się tam wspiąć, wejść na chwilę i już uciekać. A takim miejscem fajnie jest się podelektować. Cóż, może kiedyś jeszcze będę miała okazję...
Jeszcze tylko trochę zdjęć ładnych domków i czas się zbierać. Na dworzec wybieramy drogę, którą jeszcze nie szliśmy, innymi schodkami.
Trzeba jeszcze wodę na drogę kupić, sklep przy głównej ulicy tylko jeden i w dodatku z kolejką.

We


Ale na dworzec zdążyliśmy na czas. I tu kolejna niespodzianka. Na peronie pod tablicą Sibiu kupa ludzi! Krzysiek naliczył 22 osoby oprócz nas, a jeszcze pod daszkiem ludzie siedzą. Zagaduje mnie dziewczyna z Australii. Przyjechała zwiedzać wschodnią Europę, Litwa, Łotwa, Polska, potem będzie Bułgaria, a ostatecznie Istambuł. I od niej dowiaduję się, że do Sibiu nie jeździ wcale autobus, tylko busik! Oj, zanosi się na kolejny survival ;)
No i przyjechał busik. Wszyscy się do niego rzucili. Kierowca zrobił trochę przerażoną minę, bo wiózł jeszcze pasażerów skąś tam. Wysiadł i idzie na tył, każe oddawać bagaże. Chyba nikt oprócz nas nie zrozumiał (słychać właściwie tylko angielski i hiszpański), bo jesteśmy pierwsi. Uff, plecaki w bagażniku, pakujemy się do środka, nawet usiąść nam się udało! Tłoczno jest i ciasno, ale ważne, że jedziemy (bilet 15 lei), kilka osób zostało.
Po drodze mijamy góry, małe śliczne wioski i miasteczka. Niestety niewiele widzę, tak jestem ściśnięta.

We