Ten blog
Ten blog
 
 
 
 

 świat / world  >>  maroko / morocco 2009 >>  agdz


Maroko / Morocco 2009


kazba pod palmami / kazbah under palms

mo
Maroko - Agdz
30.04.2009
4 329 km

I znów jedziemy przez pustkowie, po obu stronach góry, czasem palmowe gaje. W końcu dotarliśmy do drogi na Zagorę i skręciliśmy na południe. Na mapie było coś o nazwie Defile de l'Azlag i ciekawi byliśmy cóż to może być. Jedziemy i jedziemy, nic rzucającego się w oczy nie ma, w końcu wiem, że na pewno to to minęliśmy, bo przed nami już niedaleko Zagora. Ludzie znów nie potrafią nam na mapie pokazać, gdzie jesteśmy, ani gdzie szukać tego czegoś. Wracamy.
W końcu okazuje się, że owo coś to prawdopodobnie ruiny kazby wśród palm. Zrobiliśmy sobie spacer wśród nich. Ludzie mają tu małe poletka, na których rośnie zboże. Robiliśmy sobie fotki z palmami, w końcu zostałyśmy z Darią same, bo czas gonił, a tak tu pięknie, że aż żal jechać. Pojawił się jakiś koleś, który nic nie gadał, tylko stał i na nas patrzył. Trochę się przestraszyłam, pewnie niepotrzebnie i wróciłyśmy do aut.
A przy autach inny koleś rozmawia z ekipą, zaprasza nas na herbatę. Okazało się, że jest malarzem w Marrakeszu chyba, a teraz przyjechał odwiedzić rodzinę. Szkoda, że nie ma czasu skorzystać z zaproszenia, bo najchętniej bym w tym palmowym gaju została.

We drive through a deserted area again, there are mountains on both sides, sometimes palm groves.


Chcemy dojechać do Agdz, żeby na jutro zostało mniej kilometrów. Jesteśmy u kresu sił, tym bardziej, że w hotelach nie ma już wolnych miejsc. W końcu udaje się coś znaleźć. Śpimy w starej kazbie, prowadzonej przez Francuzów. Miejsce ma niesamowity urok, ale jeśli ktoś chce poznać prawdziwe Maroko, wystarczy, że wejdzie tu tylko na chwilę. Jest to najdroższe i najgorsze miejsce, w którym byliśmy podczas całej wycieczki.

We wanna go to Agdz, to have less kilometers to drive tomorrow.


Po kąpieli poszliśmy coś zjeść w tutejszej restauracji, a raczej chyba jadłodajni ;) Tadżin widać, że ugotowany osobno i tylko przełożony do tradycyjnego naczynia (z wieczoru na wieczór gorzej), talerze brudne jak jasna cholera, tak samo jak i basen. Co prawda ekipa napitych Holendrów do tego basenu wskoczyła, ale hmmm...
Po kolacji kelner spytał, czy chcemy herbatę, oczywiście, że tak. Dostaliśmy herbatę... w tradycyjnym naczyniu co prawda, ale bynajmniej nie była to miętowa herbata, tylko czarna liściasta. Tragedia po prostu, Berberowie chyba nas rozpieścili i wymagania mamy za duże ;)
Jedyny plus tego miejsca, to fakt, że jest naprawdę urokliwe, słychać cykające głośno świerszcze. Oczywiście spać poszłam ostatnia, bo nie mogłam sobie odpuścić zrobienia kilku nocnych fotek. Komary co prawda gryzły jak najęte, ale warto było.

After taking shower we go to eat something to the hotel restaurant, or a canteen I would rather say ;) Tagine is cooked separately and then just put to a traditional pot (it's worse with every evening), the dishes are very dirty, so the basin.