Ten blog
Ten blog
 
 
 
 

 świat / world  >>  maroko / morocco 2009 >>  ouarzazate


Maroko / Morocco 2009


znów mały stop / small break again

mo
Maroko - Ouarzazate
1.05.2009
4 380 km

Śniadanie (w cenie, obowiązkowe) rozczarowało mnie równie mocno, jak kolacja. Nie było nic do wyboru, chleb, trochę dżemu, kawa z mlekiem (czy ktoś lubi czy nie). Herbatę tym razem nie daliśmy się i poprosiliśmy o miętową. Dostaliśmy, ale fusiastą. Wstyd. Atrakcją za to był malutki piesek i kotek.
Zebraliśmy się szybko i ruszyliśmy dalej. Do Ourzazate znów jechaliśmy przez góry. I widoki znów cudne dookoła, przepaście pod nami, a dookoła brązowo. Zatrzymaliśmy się na tarasie widokowym, kilka fotek.
Panowie siedzieli z rozłożonymi towarami. Dziewczyny się zainteresowały, to ja też. Upatrzyłam sobie ozdobne puzderko, zastanawiam się, koleś widzi, że się interesuję. Pytam o cenę, 120dh, o nie, za drogo zdecydowanie, mówię, że jestem z Polski, on że 90dh. Dziewczyny poszły już do aut, ja się zrywam, koleś nie chce się odczepić, rzucam że za 60 dh wezmę, żeby mieć go z głowy, on że 80, ja prawie biegiem do auta, on, że ok, za 60 ;) Śmieszne i ciekawe to targowanie trzeba przyznać ;) Ciekawe ile faktycznie mogło to kosztować, ale jakoś nie mam oporów, żeby Berberom tu w górach zostawiać kasę.

The breakfast (included in the price) is as dissapointing as the supper. There is no choice, bread, a bit of jam, caffee with milk (you drink or not).


Znów jesteśmy w Ourzazat. Znów krótki przystanek na zakupy w tym samym markecie.
W dalszej drodze miały być jakieś ciekawe miejsca do oglądania, ale nie zatrzymujemy się już, tylko pędzimy przed siebie, żeby szybciej być w Marrakeszu. Droga znów wije się wśród gór, Łukasz pogina, a my mamy serducha prawie w gardłach ;) Tu też jest pięknie, skały są wielokolorowe, wszelkie odcienie brązu i pomarańczu i do tego zieleni. W końcu zjeżdżamy już z gór, jednak nie jest to z nimi pożegnanie, wciąż towarzyszy nam widok ośnieżonych szczytów.

We are in Ourzazat again.


Chcemy trochę odpocząć, choć dziś już upał tak nie daje się we znaki, jak wczoraj.
Zjeżdżamy do doliny Ourika. Pierwsza restauracja jest za droga, jedziemy kawałek dalej i siadamy nad rzeką. Tym razem mnie robi się trochę niedobrze, pewnie z głodu. W końcu dostajemy tadżin. Znów jest pycha, o niebo lepszy, niż ten wczorajszy :-D Jak się najadłam, to jeszcze bardziej mnie zmuliło, od najedzenia chyba ;)

We want to take a rest.