Ten blog
Ten blog
 
 
 
 

 świat / world  >>  maroko / morocco 2009 >>  marakesz


Maroko / Morocco 2009


Ogrody Majorelle / Majorelle gardens

mo
Maroko - Marakesz
2.05.2009
4 528 km

Zgłodnieliśmy już trochę, więc usiedliśmy w knajpie. Weszliśmy do knajpy, w której byliśmy pierwszego dnia. Tym razem cicho tu i spokojnie, żadnego zamieszania, stolik mamy bez problemu. Skusiłam się tym razem na kuskus, dobry był, choć nie aż tak pyszny, jak tadżin.
Żałuję bardzo, że nie ma już czasu iść do pałacu :( Wracamy do hotelu, robię pranie, szybki prysznic.

Finally we can sleep enough.


Wyszliśmy jeszcze na plac, skąd odjeżdżają taxi do Imlilu, spytać o ceny dojazdu. Taxiarze chcą jakieś kosmiczne ceny, po kilkaset dh, są nieugięci, nie chcą się w ogóle targować. Zdziwieni jesteśmy tym faktem bardzo, w czytanych relacjach nie tak to wyglądało.
Nic to, w takim razie podchodzimy do busików stojących skromnie na boku. Kierowca nie zdążył nam odpowiedzieć, gdy przybiegli taxiarze i na nas, że tamte nie jeżdżą, że jeszcze drożej. No mafia jakaś normalnie, grrrrr, uch, szkoda gadać! Dałoby się zarobic tamtym ludziom, a tu nic z tego, oni najwyraźniej się bali odezwać :( Trudno, spróbujemy jutro z innego miejsca.

We go to a square where taxis to Imlil should go from, to ask about the prices.


Wracamy na chwilę do hotelu i znów wychodzimy w miasto. Znów w knajpie obleganej przez miejscowych kupujemy sobie po kebebie. Pycha był, tylko trochę suche to mięsko. Do kebaba tradycyjnie frytki :) Śmiałam się, bo sprzedawca kłócił się z jakimś kolesiem, turystą. Nie mogli się dogadać, turysta chyba chciał same kebaby, a dostał z frytkami, jeden na drugiego do mnie mówili, że tamten jest idiotą ;) a z sobą dogadać się nie potrafili ;)

We go back to a hotel for a while and go again to the city.


Idziemy na Jema el Fnaa. Dobrze, że jest już cieplej i nie marznę. Znów napadają nas kelnerzy, koniecznie musimy coś zjeść. Nie jest to zbyt przyjemne, przyznać trzeba, mam wrażenie, że mnie napadają. Mogliby to robić trochę mniej nahalnie, bo jeśli o mnie chodzi efekt jest dokładnie odwrotny, mam ochotę iść stąd jak najszybciej.
Zagłębiamy się w souki. Dziewczyny szukają spodni, Daria butów, ja kupuję bluzkę, choć wcale tego nie planowałam ;)
Zostałam z Izą trochę dłużej, bo chciałam poszukać jeszcze prezentów. Powoli większość sklepików już zamykali i zaczęło robić się trochę dziwnie, więc i my poszłyśmy. Plac też już opustoszał i w uliczkach mało ludzi, tylko miejscowe chłopaki wcinali jakieś pieczone mięcho (które bynajmniej zachęcająco nie wyglądało ;) ) od budkowego sprzedawcy.

we walk to Jema el Fnaa. It's good that it's a bit warmer and I'm not cold.