Ten blog
Ten blog
 
 
 
 

 świat / world  >>  maroko / morocco 2009 >>  fez saiss


Maroko / Morocco 2009


przygody w drodze na lotnisko
advenutres on the way to the airport

mo
Maroko - Fez Saiss
9.05.2009
5 457 km

Teraz trzeba złapać autobus na lotnisko. Nasi mówili, że jeździ co pół godziny. Ok, siadamy na krawężniku i grzecznie czekamy. Przystanku tu nie ma, ludzie stoją na chodniku. Co chwilę ktoś do nas podchodzi i pyta, dokąd jedziemy, mówią jaki autobus. Nie za bardzo rozumiem, bo jedni twierdzą, że mamy tu czekać, inni, że mamy iść na przystanek kawałek dalej. W końcu idziemy na ten przystanek, bo autobusu jakoś nie widać. Pytam się w kiosku, kupujemy bilety, pytam jeszcze kilku osób, co by się upewnić, że w dobry numer wsiądziemy, bo czasu powoli ubywa, dobrze, że tak wcześnie wyszłyśmy!
Ania idzie zapytać do innego autobusu, ten jest niby droższy (2 euro) i ponoć odjeżdża za pięć minut. Tylko że wcale nie odjechał!
W międzyczasie jakiś koleś usilnie nas przekonuje, że on jedzie po żonę na lotnisko i może w trójkę się taxi zabierzemy. Mówię mu, że już kasy nie mamy, on na to, że ok, on zapłaci. Hmm, ciekawe, czemu sam nie chciał taxi jechać?

Now we need to catch a bus to the airport.


Wreszcie, ufff, przyjeżdża nasz autobus. Dobrze, że mamy bilety, bo po drodze wsiadają kanary. Jeden koleś nie ma biletu i robi się niezła awanturka, oboje nastają na siebie jak walczące koguty, inni raczej nie reagują. W końcu wysiadają, ufff.
Na tym się jednak nie skończyło, przystanek przed lotniskiem pisk opon, kierowca białego mesia potrąca dziewczynkę, która wybiegła zza autobusu! Wszyscy z autobusu wylegli, łącznie z kierowcą, awantura, debatują co dalej. Na całe szczęście dziecku nic się nie stało, ufff. Nam już powoli zaczyna się spieszyć! Dobrze, że za chwilę ruszamy, ufff, już jesteśmy na lotnisku.

Finally


Bagaż prześwietlają tu na wejściu, śmiesznie trochę. Idziemy nadać plecaki i oczywiście, a jakże, okazuje się, że mój przekracza dozwoloną wagę! Cholerne tamtamy! ;) Za nadbagaż zapłacić można tylko kartą kredytową, a takowej nie posiadam. Na szczęście Ania mnie ratuje, przepakowujemy część do mojego podręcznego, część do jej, ręcznik i sweter zarzucam na siebie. Tym razem jest OK.
Ale na tym nie koniec...
Jesteśmy w kibelku, to wzywają do odprawy. Przy odprawie Ania przeszła, a ode mnie koleś coś chce, gada po francusku, zrozumiałam, że jakaś wiza, czy co. Teraz to już nie na żarty się zdenerwowałam! Anię zawracają, okazuje się, że także przy wyjeździe trzeba wypełnić świstek! Koleś każe nam się cofnąć za bramkę, lecimy po ten cholerny papier, wypełniamy, po czym ładujemy się już bez kolejki. Na szczęście więcej się nie czepiali...
Kupuję jeszcze małą wodę za ostatnie pieniążki, 11dh, co za cena w ogóle! Startujemy prosto w ciężkie deszczowe chmury, a niech to! Naprawdę żal mi stąd wyjeżdżać, ale chciałabym, żeby ten dzień się już skończył!!! ;)

The security