Ten blog
Ten blog
 
 
 
 

 europa / europe  >>  hiszpania / spain 2011 >>  timanfaya


Hiszpania i Lanzarote / Spain and Lanzarote  2011


w krainie wulkanów / in a land of volcanos

lan
Hiszpania - Lanzarote - Timanfaya
19.01.2011
4 219 km

W planie na dziś przede wszystkim park narodowy Timanfaya, czyli Montanas del Fuego (8 euro). W parku zachował się krajobraz z czasów po wybuchach wulkanów – ostatni wybuch na początku XIX wieku.
Krajobraz jest nieziemski! Coś pięknego! Wokół rozciągają się pagórki, pokryte zastygłą lawą w przeróżnych kolorach – czarnym, szarym, brązowym, czerwonym. Gdy jest się wyżej, w dali widać niebieski ocean, a gdzie nie gdzie zielenią się maleńkie krzaczki – nic innego tu nie rośnie. To jedno z miejsc, które na wyspie najbardziej mi się podobało, choć wybór jest naprawdę ciężki.
Niestety nie można po parku chodzić pieszo, dojeżdża się autem na parking, a dalej już tylko obwożą autobusy (w cenie biletu). Szkoda ogromna, bo w szybie autobusu wszystko się odbija i nie ma za bardzo jak zrobić ładnych zdjęć. Ja i tak mam dobrze, bo pan kierowca, widząc mój aparat, zaproponował miejsce na samym przodzie i gdy kilka razy otwiera drzwi autobusu, mogę choć kilka ładnych zdjęć pstryknąć. Mógłby ten autobus choć szyb nie mieć, to by wiele ułatwiło.
Ale z drugiej strony, może nie wyglądałoby to tak pięknie, jak wygląda, gdyby ludzie mogli tu łazić gdzie popadnie...

The plan for today is to go to


Przy parkingu jest małe centrum i restauracja El Diablo, posadowione wprost na wulkanie Islote de Hilario. Można wejść i popatrzeć sobie, jak na ruszcie, zawieszonym nad gorącym powietrzem buchającym z wnętrza ziemi (ponoć 400°C – faktycznie do dołu ciężko nawet zjarzeć), pieką się rybki i mięsko. Ceny jednak nie są zachęcające, więc poprzestajemy na patrzeniu ;)
Na tym jednak atrakcje się nie kończą. Przed restauracją jest placyk z wystającymi na powierzchnię rurami, do których pan z obsługi wlewa wodę. Po chwili woda sycząc, wydostaje się z powrotem w postaci małego gejzeru! Robi to wrażenie, oczywiście wszyscy robią zdjęcia i filmy, komercja jak cholera i tłum okropny, no ale na to nie da się nic poradzić.
Obok placyku jest też dół w ziemi, do którego ten sam pan wrzuca suche badyle. Po chwili badyle zaczynają się palić, tak po prostu, pod wpływem wysokiej temperatury.
Obok sklepik z pamiątkami. Nie mogę się powstrzymać ;) i kupuję kilka, które już zawsze będą mi przypominać to niezwykłe miejsce.

There


Przed wyjazdem przystajemy jeszcze na chwilę na skraju parkingu. Dopiero tutaj można nieco od tłumu odetchnąć i nacieszyć się tym niezwykłym miejscem. Porozglądać się dookoła, podziwiać kolory, zrobić kilka zdjęć bez jakiś zaplątanych ludzi. Tak bardzo nie chce się stąd odjeżdżać!
Gdy ktoś ma ochotę, to może wjechać do parku... na wielbłądzie. Zatrzymujemy się tam na chwilę po drodze, żeby przypatrzyć się tym zwierzakom. Biedne są, bo mają kagańce. No i tu, inaczej niż w Maroko, nie siada się na nich okrakiem, jak na koniu, tylko na siedzonkach po obu stronach zwierzaka. Hmm, w Maroko jakoś bardziej mi się to podobało.
Jest też i wielbłądzie muzeum (bez opłaty). Kiedyś zwierzaki służyły rolnikom, dziś już tylko turystom. W muzeum jest też makieta tutejszych wulkanów, warto zajrzeć.

We stop for a while near the parking place before we go.