Znów pobudka o szóstej. Zresztą spać dłużej i tak by się nie dało, bo najpierw dzwony z kościoła naprzeciwko biły godzinę, a za chwilę zagrał carillon, który nie był może zbyt ciekawy ale za to głośny ;) I tak co godzinę.
Widok z tarasu za to mamy super, na czerwone dachy i morze i wyspę naprzeciwko.
Wyjeżdżamy o wpół ósmej. Okazuje się, że trzeba jeszcze zatankować. Skręcamy w przeciwną stronę niż lotnisko. Stacji nie ma. Pytamy ludzi, stacja jest w marinie. W marinie okazuje się, że stacja zamknięta. Najbliższa w Zadarze, czyli w drugą stronę. Na szczęście była na przedmieściach.
Na lotnisko nie jest daleko, docieramy tam bez przygód. Plan wykonany – jesteśmy punkt ósma.
Okazało się, że lotnisko jest powojskowe. Z tego, co widać, są tu tylko samoloty prywatne i gaśnicze. Jest maleńkie – dosłownie. I co fajne, jest taras na zewnątrz, na który można sobie wyjść. Super.
Ryan przylatuje i startujemy przed czasem.
We wake up at six again.