Ten blog
Ten blog
 
 
 
 

 świat / world  >>  tajlandia i kambodża 2014  >>  sihanoukville


Tajlandia i Kambodża / Thailand and Cambodia 2014


morze, plaża, super! / the sea, the beach, great!

cb
Kambodża - Sihanoukville
30.10.2014
10 589 km

Dziś pobudka o szóstej. Znów się nie wyspałam ;) Na śniadanie bagietka kupiona wczoraj. Niezbyt dobra była, taka nadmuchana, jak ja to mówię.
Bilety na autobus do Sihanoukville kupiliśmy w przyhotelowym okienku (5,50 s), pytaliśmy i mówili, że autobus odjeżdża stąd. Jest kwadrans po siódmej, a tu nic. Okazuje się, że autobus odjeżdża z rogu ulicy, ale nie naszej, tylko sąsiedniej. Jak siedzieliśmy, to nikt się nami nie zainteresował, choć pytałam, o której dojeżdża na miejsce. Całe szczęście, że nie przegapiliśmy.
Autobus jest duży i komfortowy, miejsca na nogi sporo, tylko klima za bardzo daje. Wieje nawet, jak się nawiew zamknie, więc zaklejamy ją chusteczką zdjętą z oparcia fotela. Gdy w końcu nam się ta sztuka udała, przyszedł koleś i ją odkleił. W zamian przyniósł nam jakąś brudną szmatę. Na szczęście po jakimś czasie chyba nawiew zmniejszyli.

The

jedzonko / food

W stolicy o tej godzinie takie korki, że z miasta wyjeżdżamy prawie przez dwie godziny. Ale za to można sobie jeszcze popatrzeć na życie miasta.
Droga do Sihanoukville jest asfaltowa. Są też opłaty za drogę, ale nie udało mi się dojrzeć ile.
W Sihanoukville jesteśmy o czasie, nieco po dwunastej. Tuk-tukowcy za bardzo nie chcą nas wieźć do Victory Beach, domyślam się, że im to za blisko. Na szczęście został jeden, który chciał nas tam zawieźć.
Hotel nazywa się Backpacker Heaven, chyba dość nowy, bardzo ładny, z basenem. Ponieważ pokój jeszcze niegotowy, więc zostawiamy plecaki w recepcji i wskakujemy z Basią do basenu, żeby się nieco ochłodzić. Rewelka! :)
O drugiej zostawiamy plecaki w pokoju i idziemy na plażę, która jest całkiem blisko. Jest molo i palmy. Plaża jest super, długa, w miarę czysta i jest na niej tylko grupa dzieciaków i kilku turystów. Woda jest wręcz gorąca, więc wyłazić nie chce się wcale a wcale, relaks jest super. Koniec października, a ja wyleguję się w Morzu Indochińskim i nawet nie marznę ;)

There

Victory Beach

W końcu wracamy do hotelu się opłukać i jedziemy tuk-tukiem do miasta, bo musimy pozałatwiać bilety. Najpierw na wyspę. Domek zarezerwowaliśmy wczoraj przez internet, teraz musimy w biurze zapłacić. Biuro prowadzi Anglik – jak dobrze przypomnieć sobie choć na chwilę poprawną angielszczyznę ;) Płacimy za dopłynięcie w obie strony po 15 dolców i 50 za domek na dwie noce (w domku były cztery łóżka). I od razu naprzeciwko kupujemy bilety na nocny autobus do Bangkoku (27 dolców). Autobus jest z miejscami leżącymi, nigdy jeszcze takim nie jechałam.
Bardzo jesteśmy już głodni, więc szukamy czegoś do jedzenia. Ciężko z tym, bo tylu tu turystów, a w szczególności Anglików, że nie ma za bardzo normalnego tutejszego jedzenia. A jak jest, to pewnie w wersji dla turystów. Ceny w marketach są jak te w Phnom Penh dla turystów razy półtora.
Chcę wejść jeszcze na chwilę na plażę, skoro już tu jestem. Tak zawzięcie szukaliśmy jedzenia, że słonko zdążyło już zajść, szkoda. Ale i tak niebo jest jeszcze ładne. Najchętniej wlazłabym znów do morza. Plaża jest miejska, z knajpami. Morze bardzo spokojne.

Finally

Sihanoukville

W końcu siadamy w knajpie grecko tureckiej (cóż za połączenie?!) z kebabem. Ani był dobry ani zły.
Potem kręcimy się jeszcze trochę po sklepach. Niektóre rzeczy są takie, jak widzieliśmy wcześniej, ale dużo droższe.
Pani w biurze od autobusu (spytaliśmy tam, bo pani w miarę mówiła po angielsku) tłumaczy nam gdzie można kupić souveniry. Idziemy tam szeroką główną aleją. W końcu znaleźliśmy, ale to nie jest to, o co mi chodziło.
Wracamy tuk-tukiem do hotelu. W pobliżu wszystko pootwierane, stragany, sklepiki, knajpki. Ale my jesteśmy zmęczeni, na dalsze łażenie nie ma już sił ;)

Finally