Ten blog
Ten blog
 
 
 
 

 świat / world  >>  tajlandia i kambodża 2014  >>  ayutthaya


Tajlandia i Kambodża / Thailand and Cambodia 2014


w poszukiwaniu krathongów / looking for krathongs

th
Tajlandia - Ayutthaya
6.11.2014
11 731 km

Następny przystanek jest w Wat Rajaburana (50 bath). Zbudowana w roku 1424 za panowania króla Boromrachathirata II dla upamiętnienia jego dwóch braci książąt, których ciała były tu skremowane. Książęta pokłócili się o tron po śmierci ojca, ginąc w bitwie, którą sami rozpętali. I tym sposobem pozostawili go najmłodszemu z braci. Dawniej była tu królewska świątynia.
Do największej stupy można wejść. Najpierw w górę, a później, już w środku, w dół. Wewnątrz jest wilgotno i zimno, czyli niezbyt przyjemnie, choć dla nietoperzy w sam raz najwyraźniej, bo żyje ich tu sporo.
A zejść na dół warto, żeby zobaczyć największą kryptę w Tajlandii (cóż, nie jest wcale duża ;) ). Znaleziono tu swego czasu wiele złotych przedmiotów, osobistych króla, ale też ofiarowanych przez członków służby państwowej z okazji wzniesienia stupy. Na dół warto zejść, żeby zobaczyć stare malowidła, wciąż widoczne na ścianach.

The next stop is in Wat Rajaburana (50 bath). Established in 1424 by King Boromaraja II to commemorate his two brothers princes and to hold their ashes. The princes fought over the throne after their father's death. They killed each other in a battle they started themselves. And this way they left the throne to the youngest brother. There used to be a royal temple.
It is alowed to get inside to the biggest prang. Firt you must climb up and then, inside, walk down. It's damp and cold down there - not very nice. Although it's all right for the bats who live there, quite many of them.
Anyway it's worth to get down to see the biggest crypt in Thailand (well, it's not that big ;) ). Many golden things were found here before. The king's things and things given by members of public service when the prang was built. And it's also worth to go down to see old frescoes still visible on the walls.

Wat Rajaburana

Kolejna świątynia, Wat Thammikarat, ma kurczaki i czarnego króla. Kurczaki ponoć na pamiątkę króla, który upodobał sobie walki kogutów podczas pobytu w niewoli u Birmańczyków. W okolicznych sklepach jest pełno figur kogutów – od małych aż po rozmiary większe od człowieka.
Obok Buddy stoi ogromny hall, przeznaczony niegdyś do modlitwy z wysokimi kolumnami na zewnątrz i w środku. I tu też siedzi czarny Budda. A obok stoi chedi w otoczeniu wielu kamiennych lwów. To Wihan Phra Phutthasaiyat, zbudowany przez królową, która chciała wyzdrowienia swej córki.
Świątynia powstała ponoć jeszcze przed założeniem Ayutthaya. I wciąż działa – przy ruinach wybudowana jest nowsza świątynia.

Another temple, Wat Thammikarat, has cocks and a black king. The cocks are for the king who liked watching cocks' fights during his burmese captivity. In the shops nearby there are also a lot of figures of cocks - small but also bigger then a man.
Near the Buddha there is a big viham with big columns which used to serve for prayers. Here also sits a black Buddha. And nearby there is a chedi watched by many stone lions. It's Wihan Phra Phutthasaiyat, built by a queen who wanted her daughter to be healthy.
The temple existed before Ayutthaya was established. And it still works - there is a newer temple nearby the ruins.

Wat Thammikarat, król i koguty / the king and cocks

Na koniec pojechaliśmy kawałek dalej do Wat Phu khao Thong czyli Złotej Góry. Stupa nie jest bynajmniej złota, a biała i jest ogromna.
Można wspiąć się po schodach do podstawy stupy i wejść kawałek wgłąb, gdzie jest, a jakże, ołtarz z Buddą. Budda jest za szybą, a korytarz i samo miejsce jest tak wąskie, że nawet nie cierpiąc na klaustrofobię, człowiek czuje się tam dość dziwnie.
Na zewnątrz można podziwiać widoki okolicy, choć akurat miasto jest w sporej odległości, więc nie widać go właściwie wcale. Dookoła są pola, palmy i przestrzeń. I pomnik króla Ramesuana Wielkiego, który zakończył zwycięsko wojnę z Birmańczykami. Z tej właśnie okazji wybudowano stupę.
Na tyłach jest też wciąż działająca świątynia. Koguty też tu są.

At the end we went a bit farther to Wat Phu khao Thong - Golden Mountain. The chedi isn't gols but white and it's great.
You can climb the stairs up to the top of the burmese part and get a bit inside where an altair with Buddha is. The Buddha is behind a glass and the corridor and the room are narrow enough to feel strange even if you don't suffer claustrophobia.
Outside you can look at the surroundings. The town is far from here so I couldn't see it well. Around there are fields, palms and space. And the monument of King Ramesuan the Great who won the war with Burmese. And it was the reason to build the chedi, too.
There is also still working temple at the back. And there are cocks, too.

Wat Phu khao Thong

To było już ostatnie odwiedzone miejsce, na więcej nie mamy już sił ani ochoty. Ani kasy, bo w sumie za osiem godzin (które głównie przesiedział ;) ) zapłaciliśmy tuk-tukowcowi 1320 bathów. Plus bilety, więc trochę to zwiedzanie tu kosztuje. Tuk-tukowiec zostawił nas w mieście, bo potrzebny był kantor i pieszo wróciliśmy do hotelu.
Zgłodnieliśmy już, więc poszliśmy coś zjeść. Tajska knajpa zamknięta na głucho, pewnie zrobili sobie długi weekend z okazji święta. Więc znów wylądowaliśmy w knajpie dla białych. Jedzenie też tu chyba jest w wersji dla białych, bo sałatka z papaji na ostro, wcale ostra nie była. Ryż smażony też nic specjalnego.
Po obiedzie za wcześnie jeszcze było, żeby wracać do hotelu, więc poszliśmy główną ulicą w kierunku centrum. Ulice jakieś takie już wyludnione, choć jest dopiero szósta. Sklepy albo juz pozamykane, albo właśnie się zamykają. Otwarte są tylko Seven-11. Lody Algidy o smaku granatu stały się moją codziennością ;)
No i wracamy już do hotelu, bo jest siódma, a właściwie nie ma co robić. Trochę kropi.

It was the last visited place, we have no power nor willingness for more. Nor money, 'cause for eight hours (which he mainly seated) we payed the tuk-tuk driver 1320 baths. Plus the tickets, so this sightseeing costs a bit. The tuk-tuk driver lefts us in the city, 'cause we need an exchange. And we walk to the hotel.
We are hungry so we go to eat something. The thai restaurant is still closed, I guess thay have a long weekend because of the holiday. So we go to the restaurant for the white. The food is also for the white here I think, a papaya spicy salad is not spicy at all. My fried rice is nothing special, either.
After dinner it's too early to go back to the hotel, so we take a direction to the center and walk the main street. The streets are almost empty although it's barely six. The shops are closed or are beeing closed. Only Seven-11 are opened. The Algida pomegranate icecream are my everyday life already ;)
And we walk back to the hotel, it's seven and nothing to do actualy. It's raining a little bit.