Ten blog
Ten blog
 
 
 
 

 świat / world  >>  chile, boliwia, peru 2017  >>  machuca


Chile, Boliwia i Peru 2017


na obiad lama / lama for dinner

ci
Chile - Machuca - 4 150 m n.p.m.
17.04.2017
14 850 km

Następny przystanek robimy w wiosce Machuca. I znów mamy tu za mało czasu!
Bo można stanąć sobie w kolejce i spróbować szaszłyka z lamy (3 000 pesos). Wzięłam na pół, a mięsko jest naprawdę pycha! Co ciekawe, żeby go zdobyć najpierw trzeba iść zapłacić kolesiowi w dużej świetlicy, i dopiero z karteczką iść po szaszłyka – stojąc w następnej kolejce.
Można zjeść empanadas (1 200 pesos) – też całkiem dobre. Za empanadas też płaci się w świetlicy.

The next stop is in Machuca village. And again, we don't have enough time!

foto

A później zostaje już cholernie mało czasu na spacer po wiosce... Można pójść kawałek w górę do kościółka, można poprzyglądać się z bliska lamom, które uparcie się odwracają albo z nosem przy ziemi skubią zielsko. Ale i tak fajnie je poobserwować.
Można podejść kawałek w górę drogą, skąd był super widok na wioskę, ale gdzie busik się nie zatrzymał, ale na to nie wystarcza już czasu :/ Wielka szkoda. Z moich informacji wynika, że wioska jest od dawna opuszczona, a kiedyś mieszkali tu pracownicy, którzy wydobywali siarkę. Cóż, na opuszczoną nie wygląda, bo roi się tu od ludzi, ale może być i tak, że ci ludzie specjalnie tu w dzień przyjeżdżają, żeby na turystach zarobić.

And then there is very little time to walk around the village.

foto

I tak naprawdę to jest już koniec tej wycieczki... Zatrzymujemy się jeszcze tylko przy punkcie widokowym na kanion z rzeczką w dole. Jest zielona dolina, zbocza kanionu mają kolor czerwony i rosną na nich kaktusy, a w dali majaczą wulkany... Kolejne przepiękne miejsce! Fotki wychodzą genialnie.

And this is the end of this trip...

foto

Dalej już San Pedro. Po drodze jeszcze widoki na miasto.
Koleś wyrzuca nas na głównym parkingu na skraju miasta. Mówi, że po ósmej busiki nie mogą już do miasta wjeżdżać. Hmmm, idąc do hotelu widzieliśmy autobus na naszej ulicy...
W hostelu godzina odpoczynku (co robi Alicja zamiast iść spać? Pisze ;) ), a potem idziemy poszukać czegoś do jedzenia. Wczoraj jakiś zapytany koleś wskazał nam knajpę, gdzie miało być dobrze i niedrogo, tylko wczoraj było już zamknięte. Dziś jest otwarte.
Jest menu za 5 500 pesos. Nie jest to tanio, ale tanio jak na San Pedro, a przynajmniej tą jego część. Pomidory są pycha, smakują jak prawdziwe pomidory! :) Danie główne to rybka ze smażonymi ziemniaczkami. Pycha!
A potem pędzimy do hostelu, bo o czwartej mamy kolejną wycieczkę do Valle de la Luna (8 000 pesos, też załatwiana w hostelu przed przyjazdem). Przyjeżdża po nas busik, jak widać nie ma problemu z wjazdem do miasta...

And here is San Pedro. On the way there are views over the town.