Ten blog
Ten blog
 
 
 
 

 świat / world  >>  chile, boliwia, peru 2017  >>  salar de uyuni


Chile, Boliwia i Peru 2017


biała pustynia / white desert

bl
Boliwia - Salar de Uyuni - 3 656 m n.p.m.
20.04.2017
15 352 km

Nie ma czasu na kombinowanie, bo już musimy jechać dalej. Kierowca wjechał w stolik solny. Ale nic strasznego się nie stało, chyba nie był jedyny ;)
Jedziemy już w kierunku Uyuni, na salar porobić zdjęcia. I tu jest wreszcie dość czasu, żeby się salarem nacieszyć. Choć nie dość na pójście przed siebie, tak po prostu... Super tu, ale żyć by się nie dało...
Idę kawałek i pod nogami od czasu do czasu mijam dziury w słonej równinie. Okazuje się, że pod spodem jest... woda! Wygląda to jakby się chodziło po lodzie i zaglądało do przerębli... Teraz to mam zagwostkę, jakim cudem się to wszystko trzyma i jak ta powierzchnia wytrzymuje ciężary dżipów na przykład. Prawa fizyki niby znam, ale nadal się dziwię. Fakt jest faktem, że czasem salar jest mokry i wtedy też można na nim porobić fenomenalne zdjęcia.

There's no time to think about photos - we must go.'

foto

Te śmieszne fotki, zabawy z perspektywą, to właśnie tu. Kierowca nam pomaga, bo jakoś weny brak ;) Mamy puszkę po Pringlesach, pożyczamy od innych grup dinozaury i gitarę :) Kierowca kręci filmik jak tańcząc wchodzimy do puszki... cóż z tego, że filmik był, skoro osoba, na której telefonie był on zrobiony, w ogóle, mimo nalegań całej grupy, nie chciała się nim podzielić... więc nie mamy filmiku :/
Ten fakt obrazuje w pełni, na ile w naszej grupie pojawiały się zgrzyty... Nie będę się nad tym rozwodzić, bo najbardziej chciałabym zapomnieć, ale niestety wciąż mam to w głowie, i to właśnie powoduje, że gdy myślę o tej naszej wyprawie, to gdzieś z tyłu głowy pojawia się za każdym razem lekki niesmak... Szkoda, bo to wiele popsuło i mogłabym pisać wiele i przytoczyć wiele zdarzeń... ale nie będę, bo jak napisałam, wolałabym o tym już nie pamiętać... Ok, koniec dygresji ;)

Those funny photos, playing with perspective etc - it's all here. The driver helps us, 'cause we don't have too many ideas ;)'

foto

Nasz czas na salarze dobiega niestety końca... Przed nami jeszcze Hotel de Sal, czyli hotel zrobiony z soli. Podobny trochę do tego, w którym spędziliśmy ostatnią noc. Nie jest on położony na środku salaru, raczej na jego skraju, no ale jest. A że opuszczony, ponoć ze względów sanitarnych... Cóż, zatrzymują się tu wszystkie wycieczki, więc restauracja i sklepik w środku działa. I kibelek też (5 BOB) ;) W środku wygląda na całkiem nowy, jest wielka bardzo fotogeniczna okrągła sala.
Przed wejściem wisi mnóstwo flag z różnych krajów – są bardzo kolorowe i fajnie łopoczą na wietrze. Każdy, kto tu przyjeżdża, szuka oczywiście flagi swego kraju. Polska też jest :) W pobliżu jakiś pomnik.

Unfortunatelly our time at Salar goes to an end...

foto

I już znów trzeba wsiadać i jechać dalej... W dali widać jakieś roztopy. Wygląda to jakby faktycznie był tam mokry salar, no ale i tak już tam nie pojedziemy. Tu już soli prawie nie ma. Salar się kończy... kończy się moja z nim przygoda.
Żal mi bardzo, ale to też jest jedno z tych miejsc, do których kiedyś bardzo chciałabym wrócić. Na dłużej i na bardziej spokojnie, bo tak naprawdę na tej wycieczce liznęliśmy tylko malutki brzeg salaru. Wysp jest tu o wiele więcej, jest strefa z teleskopami i inne takie ciekawostki... Więc wynajem własnego auta byłby bardzo wskazany. Gorzej pewnie z orientacją, ale przez salar biegnie jak strzelił droga i to na mapie całkiem duża ;) Po soli.

And again we must get to the car and keep driving.

foto

Po drodze, już na skraju salaru, jest wieś Colchani. Zatrzymujemy się tu, heh, na kwadrans. W praktyce wyszło dłużej, bo jak zobaczyłam (i nie tylko ja) te wszystkie stragany z tak przeze mnie pożądanymi kolorowymi rzeczami... to już nie mogłam się odczepić ;) Oglądam, przebieram, targuję się ile wlezie i odjeżdżam z nieco pełniejszym plecakiem ;)

At the end (or for some beginning) of salar there's a village Colchani. We stop here for, heh, a quarter.'