Ten blog
Ten blog
 
 
 
 

 świat / world  >>  chile, boliwia, peru 2017  >>  puno


Chile, Boliwia i Peru 2017


w końcu znaleźliśmy centrum / finally we found the center

pe
Peru - Puno / Titicaca - 3 827 m n.p.m.
26.04.2017
16 382 km

Idę z Ewą i Pawłem do miasta, bo musimy poszukać cambio. Idziemy wzdłuż torów (to gdzie ten dworzec w końcu?). Jakoś nic nie widać, wszystko pozamykane. Potem w bocznej ulicy trafiamy na jakieś mercado z chyba zabawkami. Są całe stragany z podróbami euro. Co oni z tym robią?! ;) Pytamy o cambio, ale nie ma. Za to trafiamy na Mercado Central, taki typowy market z ciuchami, jak były też w Azji. Wielki taki, zadaszony, że się zgubić można, ale GPS dzielnie pokazuje kierunek.
A kierujemy się do Plaza de Armas i wreszcie trafiamy na centrum, gdzie trwa życie i gdzie spotykamy przypadkiem Rafała. Jest w końcu kantor i jest jedzenie :) Próbujemy pączków (2 sole), frytek (3 sole) i jakiegoś tradycyjnego ciastka z Puno (2 sole) – pycha!
Są też sklepy z pamiątkami i kolorowe czapki są, ale tylko dla dzieci :/ Za to udaje mi się dostać kapelusik z lamami, taki jak chciałam ;) Rafał kupił poncho, które są tu jednak dużo tańsze niż w Boliwii. Nie mogę oddać się zakupom, bo Paweł się niecierpliwi ;) Nic dziwnego zresztą.

I go to the city to find a cambio with Ewa and Pawel.

foto

Na Plaza de Armas pełno policji. Siadamy na chwilę na ławce i od razu przychodzi do nas pani, która chce nam sprzedać różne rzeczy. O dziwo rozumiem jakieś 80% z tego co mówi, nie wiem jakim cudem ;) O kurcze, wcale nie chciałam kupować tych skarpetek (no ale 10 soli to niedużo, prawda? :D)! ;) No dobra, będą na zimę ;)
Na kolejnym placu występuje jakiś uliczny zespół, który tańczy do miejscowej muzyki. Fajnie.

There are a lot of policemen at Plaza de Armas.

foto

Idziemy już powoli z powrotem. Chciałam sobie w końcu kupić Inca Colę, ale tu są jakieś szalone ceny tego trunku. Piwa zresztą też. Muszę kupić coś na nocną podróż do Cuzco. Ale znów gdy zbliżamy się do hostelu, to nie ma nic. Sklepy jakieś niby są, ale mają tylko małe paczki chipsów.
Wchodzimy do hostelu, żeby zostawić wodę (duża 3 sole), którą dostałam w jednym ze sklepików i znów pobuszować dookoła, żeby jednak coś do jedzenia znaleźć. Na mercado w pobliżu jest dużo owoców, kupuję białe winogrona (4 sole z bananami) – nareszcie! :) I na ulicy kilka bułek za 1 sol i dużą, ale prawie pustą empanadę za tyleż. No, gotowe.
W hostelu trzeba się do końca spakować (coraz mi trudniej, bo coraz więcej mam z sobą rzeczy ;) ) i podładować trochę sprzęty. Na górze były normalne wtyczki, tu na dole są już tylko typu USA. Kręci mi się w głowie z niewyspania (dziś 4,5 h), a może w sumie znów od wysokości.

We slowly walk back.

foto

Auto przyjeżdża w miarę punktualnie, jest tylko jeden problem, bo koleś twierdzi, że ma niby odebrać Martina, a nie pięć osób z PL ;) No ale w końcu zawozi nas do autokaru. Oni właściwie przy zakupie biletów nie do końca wyjaśniają jak to się wszystko odbywa, a odbywa się właśnie tak, że odbiera nas osobówka i wiezie do miejsca, skąd odjeżdża autokar.
Przy autokarze mają już nasze nazwiska, więc nawet nie sprawdzają podrukowanych biletów.
Szyby znów są przyciemnione ;( ale w sumie tym razem mi to wisi, bo jestem na tyle zmęczona, że nie mam siły gapić się przez okno, prawie od razu zasypiam. Nie jest zbyt wygodnie, ale mam dwa siedzenia dla siebie, więc nawet nie wiem, kiedy mija mi ta podróż.

A car that comes to pick us up is punctual. There's only one problem. The driver says he wants to pick up Martin, not five people from PL ;) But finally he takes us to the bus.