Ten blog
Ten blog
 
 
 
 

 świat / world  >>  chile, boliwia, peru 2017  >>  hidroelectrica


Chile, Boliwia i Peru 2017


ciemno, deszcz, dżungla - yea!
darkness, rain, jungle - yea!

pe
Peru - Hidroelectrica
28.04.2017
16 798 km

Kierowca pogania, że mamy już jechać dalej. Z doliny wjeżdżamy znów w góry. Trochę drogi przed sobą jeszcze mamy. Z gór wszędzie spływają wodospady. Jacyś kolesie poginają przez góry na rowerach. Ech, jak dobrze, że to nie ja ;) A widoki robią się coraz piękniejsze! Droga wije się i wije przez góry. Tak się w jednym miejscu wije, że mój obiektyw nie ogarnia całości.
Bardzo malowniczo jest dookoła! W końcu wjeżdżamy na najwyższy punkt trasy na przełęczy Abra Malaga (4 316 m n.p.m.).
A po drugiej stronie... mgła i widoczność jakieś sto metrów... Z widoków więc po tej stronie nici... I chyba tak tu jest wciąż, bo droga jest tu zdecydowanie gorsza, dziurawa i znów przejeżdżamy przez strumienie. Przy jednym chyba wciąż trwają roboty drogowe, bo chyba wciąż ziemia się tu obsuwa. W następnej części droga trzyma się na palach wbitych w stok. Naprawdę majstersztyk, żeby ją zbudować! Zresztą wystarczy spojrzeć na mapę, jak się wije po zboczach...

The driver wants to hurry up to keep going.

foto

Okrążamy Machu Picchu od północy i w Santa Maria zjeżdżamy na południe, na szutrówkę. Roślinność jest tu już całkiem inna. Wciąż popaduje deszcz. Droga wiedzie wysoko po zboczu nad rzeką Urubabmba. Właściwie jest to już w tym miejscu kanion, a dołem odbywają się raftingi. Droga miejscami jest wąska, za zakrętem nie widać nic, a miejscami tak się obsuwa, że aż strach... Na szczęście nam się udaje ;)
Po drodze jest Santa Teresa. Tu można nocować przed wyprawą na Machu Picchu, ale stąd jeszcze droga wiedzie daleka. Trochę się kręcimy, kierowca jakby nie wiedział, jak jechać. Jedna uliczka zablokowana przez parkujące auto. Nie przejedziesz ani rusz. Mapa pokazuje mi jakieś lotnisko.

We make a circle from the north.'

foto

Jeszcze pół godziny i jesteśmy w Hidroelectrica. Tu musimy zostawić busika, zabrać tylko najpotrzebniejsze rzeczy i ruszyć pieszo do Aguas Calientes wzdłuż torów kolejowych. Jest już prawie ciemno, w dodatku pada deszcz... Piękna pogoda...
Wzdłuż torów są jakieś sklepiki, teraz już pozamykane. Ale pani z pelerynami przeciwdeszczowymi zrobiła na nas interes, sama jedną kupuję (3 sole), bo mam jakąś kurtkę na deszcz, ale zarzucam ją na plecak.
Do Aguas Calientes, czyli bazy wypadowej na Machu Picchu można dostać się jedynie pociągiem lub pieszo wzdłóż torów i rzeki. Aż trudno uwierzyć, że są jeszcze takie miejsca na ziemi... Kiedyś było tu ponoć lądowisko dla helikopterów, ale zostało zlikwidowane, bo wstrząsy niszczyły góry. To bardzo miło, że tak się o nie dba, a z drugiej strony dziwne to nie jest, bo wyprawa na Machu Picchu kosztuje sporo – bilet wstępu to jeden z najdroższych biletów wstępu na świecie ponoć. Biorąc pod uwagę, ilu dziennie przychodzi tu turystów, dochód z tego interesu jest niebagatelny.

Half more hour and we're in Hidroelectrica.'

foto

Na początku trochę zamotka, bo idąc wzdłuż torów na dole dochodzi się do ślepej ściany. Szukamy przejścia, ale nie ma. W lewo idzie ścieżka, ale do rzeki, w prawo idzie w górę. Strażnik mówi, że ta w prawo to ta właściwa. Cholera, a miało być płasko...
No to teraz wyobraźcie sobie... Ciemno, pada deszcz, a my pod górę po błocku, dobrze, że kamloty też jakieś leżą, jest o co oprzeć nogę. Peleryna przeszkadza, plecak też. Na szczęście na górę nie jest daleko. I na szczęście wszyscy mamy latarki. Choć gdybyśmy nie mieli, to przedsiębiorcza pani na dole chciała nam sprzedać za dziesięć soli ;)
Wdrapujemy się na właściwe tory i heja przed siebie. Tuż obok szumi rzeka. Na początku jest przez nią most, który ma kładkę dla pieszych. Dalej jakaś stacja przy jakiejś restauracji. Myśleliśmy, że o tej godzinie nic już torami nie pojedzie, a tu niespodzianka! Jakiś wóz naprawczy jeszcze jedzie. Zatrzymał się i myśleliśmy, że może chce nas podwieźć, ale wszyscy byśmy się na niego w życiu nie zmieścili.

At the beginning.

foto

A dalej już tylko szum deszczu, szum rzeki, odgłosy dżungli (choć nadal nie jest to prawdziwa dżungla ;) ) i dreptanie do przodu. Podoba mi się! :D W dzień idą tędy tłumy, bo nie każdego stać na pociąg za dwieście dolców, a teraz mamy całe tory tylko dla siebie! :) Co jakiś czas do rzeki pod torami wpływa strumień lub mała rzeczka. Czasem obok torów jest kładka, czasem jej nie ma i wtedy trzeba przejść po (śliskich, bo deszcz) podkładach kolejowych zawieszonych wprost w próżni. Przygody muszą być!
Na szczęście wkrótce deszcz przestaje lać i kapie już tylko z drzew. W sumie i tak jestem przemoczona. Wkrótce tory zaczynają się wspinać w górę. Bardzo niewiele, nikt niczego nie zauważa oprócz mnie, bo coraz gorzej mi się idzie. Na końcu już ledwo zipię i czuję się okropnie, a przecież nie powinno tak być, bo przeżyliśmy większe wysokości... Tu jest raptem nieco ponad dwa tysiące – co to dla nas? ;)
A jednak mój organizm nie chce współpracować i gdy w końcu po prawie trzech godzinach docieramy na stację w Aguas Calientes, jestem wykończona. A tu jeszcze jakieś schody do hostelu, znów pod górę, cholercia! ;)

And then there is only noise of the rain, noise of the river, noise of the jungle (although it's still not a real jungle ;) ) and just walkin ahead.