Ten blog
Ten blog
 
 
 
 

 świat / world  >>  chile, boliwia, peru 2017  >>  machu picchu


Chile, Boliwia i Peru 2017


moje wielkie marzenie / my great dream

pe
Peru - Machu Picchu: 2 449 - 2 766 m n.p.m.
29.04.2017
16 800 km

Dwie osoby zerwały się wcześniej, żeby do bramy dotrzeć pieszo. Nie było tak źle ponoć. Ja wolę się trochę bardziej wyspać, żeby mieć siły na górę.
Wychodzimy o wpół szóstej. Ciuchy zostawiamy w hotelu. Przy bramie do Machu Picchu też jest przechowalnia, ceny nie sprawdzałam.
Po trzech i pół godziny snu jestem ledwie przytomna. Na śniadanie idziemy do tej samej knajpy co wczoraj. Zgadnijcie, co jest na śniadanie... standard, czyli po dwie bułki, troszkę dżemu i margaryny... Nie ma nawet talerzyków, musimy jeść wprost na brudnych serwetach... To miejsce jest obleśne! ;)

Two persons wake up earlier to walk on foot to the gate. They say it's not so bad. I prefer to sleep longer to save power for the Mountain.

foto

Idziemy na busik, który zawiezie nas w górę pod bramę. Nad miastem góruje góra. I to nie byle jaka góra. Góra jest porośnięta zielenią, a wznosi się właściwie pionowo w górę. Niesamowite!
Kolejka do autobusu nie jest zbyt duża. Fajnie, że jest to jakoś normalnie zorganizowane, autobusy są wszystkie równe, jest ich dużo, podjeżdżają jeden za drugim, więc nie trzeba długo czekać. Jedyne co, to bilet trzeba kupić w budce kawałek dalej, a potem dopiero iść do kolejki na autobus. Bilet kosztuje 39 soli, jedzie raptem pół godziny, cena też jest lekko zabójcza... no ale cóż.
I już jesteśmy pod bramą. Ludzi tłum, brrrr. Dookoła mgła... Cholera, nie wygląda to dobrze! :/

We walk to take a bus that would take us up there to the gate.

foto

W internecie można przeczytać niezłe legendy, jak to na Machu Picchu nie można wnosić żadnego picia ani jedzenia. Pytałam wczoraj pani w knajpie, pani powiedziała, że można wnieść butelkę wody i jakieś zapakowane snacki. Nie da się wejść z hamburgerem czy czymś takim, ale też nikt tam na górze takich rzeczy nie sprzedaje. Więc spoko i na luzie, przynajmniej z pragnienia nie umrę ;) Wodę i jakieś małe jedzonko i tak miałam w planach przemycić, ale z przemycania nici, bo wchodzimy bezstresowo, nikt nam plecaków nie przeszukuje.
I już... już jestem w legendarnym moim wymarzonym i wyśnionym Machu Pichcu! Spełnia się właśnie największe marzenie mojego dzieciństwa... pamiętam, jak zaczytywałam się o tym miejscu, pamiętam jak bardzo mnie fascynowała cała Ameryka Południowa, a szczególnie właśnie Peru i zaginione Inkaskie miasta. Nie po to, żeby odkrywać jakieś skarby, choć i tym bym nie pogardziła ;) ale po to, żeby tu być. Dotrzeć tu (a trzeba przyznać, że wcale nie jest to takie proste), pochodzić ścieżkami, którymi chodzili Inkowie, dotykać skał, których oni dotykali, wejść do domków, w których mieszkali, po prostu poczuć się tu jak u siebie.

In internet there are much information and legends that it's not possible to take any drink or food to Machu Picchu.'

foto

A może ja już tu kiedyś byłam? No bo skąd ta fascynacja? ;) Czemu nie fascynuje mnie Japonia czy Azja, a właśnie Ameryka? Czemu nie podobają mi się skośne oczy, a podobają Indianie? ;) Nie raz i nie dwa się nad tym zastanawiałam, ale odpowiedź wciąż jest dla mnie zagadką nie mniejszą niż to, że miasto zostało tak szybko opuszczone...
Spełnia się największe marzenie mojego dzieciństwa, a dookoła... mgła... cholerna mgła! Tu na dole jeszcze nie jest tak źle, bo za bramą pojawia się pierwszy widok na całe miasto w dole. To tu wszyscy robią sobie zdjęcia. My też, a co!

Maybe I've been here before?

foto

I już musimy gnać do wejścia na Montaña. Kupowałam ten bilet wcześniej i tak mi jakoś najbardziej pasowało, żeby kupić poranne wejście. Bo mniej ludzi. Nie do końca okazało się to dobrym pomysłem, z powodu pogody właśnie. Być może z Huayna Picchu widoki byłyby lepsze, bo góra nie jest aż tak wysoka i pewnie aż tak nie jest przesłaniana chmurami. Problem w tym, że wejściówki na Huayna Picchu znikają bardzo szybko. Wejściówki na Montana były jeszcze poprzedniego dnia dostępne.
Idziemy więc do bramy na Montana, bo wejście mamy do ósmej. Przy bramie każdy musi się zameldować, wpisać do księgi, że się weszło i potem, że się wyszło.

Now we must go to the entrance to Montaña.

foto

No to zaczynamy wspinaczkę. Ja oczywiście już na dzień dobry zostaję z tyłu. Ale przynajmniej idę swoim tempem. Żółwim. Zatrzymuję się co kilka kroków, tak, jak się spodziewałam. Pocieszam się, że wszystkie normalne góry są na początku strome, a wyżej jest już lepiej. He hehe, cóż, tu nie ma normalnych gór ;) Są tylko takie, co się pną pionowo w górę... I na jedną z nich zachciało mi się wleźć... Ale z drugiej strony przy takiej widoczności nie ma co się spieszyć. Dookoła mleko.
Montana, czyli Cerro Machupicchu ma 3 061 metrów wysokości. Czyli w stosunku do miasta Machu Picchu jest 630 metrów przewyższenia. Niby nie tak dużo, ale... dla mnie było to zdecydowanie trudne podejście. Bo kondycha - wiadomo. Bo schody (kurka felek, chyba po dzisiejszym dniu definitywnie znienawidzę schody! To nie są wcale niskie schody jak u nas w blokach, tylko wysokie schodziska, po których trzeba się wdrapywać). Bo stromo.

So we start climbing. Of course I stay at the end at the beginning.

foto

Prawdziwa stromizna zaczyna się dopiero przed szczytem, niektórzy nawet zawracają w tym miejscu, bo z widoków i tak nici. Też o tym myślę, ale nie dam się pokonać Montañi, o nie! ;) Choć powoli, pnę się uparcie do góry. Doganiają mnie ludzie z następnej grupy chyba ;) Prawie wszyscy dyszą jak lokomotywy ;)
I wreszcie docieram na szczyt. Po trzech godzinach wspinaczki. I co? I dupa ;) Od strony Machu Pichcu mgła kompletna. Od drugiej strony coś tam widać w dole, no ale tamte akurat widoki do niczego nie są teraz potrzebne ;) Zresztą i tak są szczątkowe, bo chmury przewalają się we wszystkie strony.

A real uphill begins only before the top. Some people walk back down from here, not climbing to the summit - there are no views anyway. I think about it, too, but well, I'm not gonna be defeated by Montaña, oh no! ;)'

foto

Siadam sobie na kamieniach i zaczynam czekanie. Taki był pierwotny plan – wlezę tu i poczekam ile się da, nawet kosztem nie zobaczenia miasta na dole... Skoro już tu wlazłam... Nie tylko ja miałam taki plan, ludzi pełno, szczyt oblężony, wszyscy czekają... Z mojej ekipy wszyscy poszli już na dół, długo zanim ja dotarłam na górę.
Chmury kłębią się i kłębią, już się zdaje, że jeszcze chwila i się rozwieją, a tu zacieśniają się jeszcze bardziej. Kurcze, taki wysiłek podjąć, marzyć o czymś całe życie, a tu dupa... było podobnie, gdy trafiłam na jeden z niewielu chmurnych dni w roku, tylko że tam miałam możliwość wrócić, tu już nie wrócę tak szybko...

I sit on a stone and start waiting. This is the first plan - to get here and wait as long as possible, even if there's not enough time to see the town down there... If I'm here anyway...

foto

Prosiłam wczoraj Pachamamę, żeby dała mi widoki, ale jak wiadomo, bogowie kapryśni są, szczególnie, gdy się ich o coś prosi. Więc po półtorej godziny czekania zbieram się w końcu na dół. Za kwadrans tak czy siak strażnik wszystkich wyrzuci, a nie chcę schodzić w tłumie. Widoków jak nie było tak nie ma :( Spoglądałam potem na szczyt przez cały dzień i właściwie przez cały dzień szczyt tonął w chmurze...
Złażę... schody schody schody... koszmary mi się po nocach będą śniły ze schodami w roli głównej ;) Czuję żal, ale nie ma tragedii... czyżbym coś przeczuwała? :)
Schodzę jeszcze niżej i nagle... chmury się rozwiewają i pokazuje się widok na miasto w dole... wszyscy dookoła się cieszą, bo wreszcie mamy to, o co nam chodziło! Jednak Pachamama nas wysłuchała :D I nawet słonko wychodzi!

Yesterday I asked Pachamama to give me views

foto

I stąd może nawet widok jest lepszy, bo bliżej niż z samego szczytu. Juhuuuuuuu!!! Radocha jest ogromna, zatrzymuję się co chwilę, bo nie mogę się napatrzeć. Wiem, że powinnam juz złazić jak najszybciej, ale muszę nasycić oczy i duszę tym widokiem! Oto spełniło się jedno z największych marzeń mojego życia! :D Cudownie! Mogłabym tu zostać do wieczora!
A wieczór zbliża się nieubłaganie, więc trzeba iść. Schodzę na dół, do pierwszego widoku. Ludzie przychodzą, posiedzą chwilę lub nie, a ja siadam na kamieniach i gapię się i gapię i gapię... Słonko co chwilę wyłazi oświetlając tajemnicze miasto Inków, a mnie już nic więcej do szczęścia nie potrzeba! Jest cudownie! Tyle lat czekałam, żeby to zobaczyć i wreszcie jest sobie tuż tuż, na wyciągnięcie ręki... Machu Picchu... legenda z moich snów...

Maybe the view from here is better then from the summit - it's closer to the town.'

foto

Już nawet nie muszę schodzić tam na dół, do samego miasta, tu jest mi dobrze, pięknie, super!
Daję sobie jeszcze pół godziny i wiem, że powinnam potem już iść, bo tak się umówiłam z resztą ekipy. Powiedziałam im, że z powrotem też wezmę busika, bo wolę więcej czasu spędzić tu, niż na załażeniu do Aguas Calientes pieszo (choć taki był pierwotny plan). Poza tym góra dała mi się mocno we znaki, a dziś przecież trzeba jeszcze pokonać pieszo drogę do Hidroelectrica.
I nagle widzę tam na dole Pawła... nikogo z mojej ekipy już nie powinno tu być zgodnie z tym, jak się poumawialiśmy... Okazało się, że na spotkanie nikt się nie stawił, a Paweł mówi, że mam sobie jeszcze iść tam na dół do miasta, poczekają na mnie w Aguas Calientes. Tak szczerze mówiąc to nie chce mi się tam na dół złazić, bo wszystko widzę stąd jak na dłoni, a od widoku nie mogę się odczepić! No ale nie byłabym sobą, gdybym z takiej okazji nie skorzystała. Tym bardziej, że wyjście jest i tak na dole.

I don't feel a big need to walk down there to the town, I feel good here, it's beautiful and great!

foto

Idę więc zwiedzać miasto, domki i świątynie... Wszystkie te miejsca, w których żyli Inkowie... Zadziwiające, jak mało ludzi tu mieszkało. I jak szybko się stąd zmyli. Dlaczego? Teorii jest mnóstwo, ale do dziś nikt tak naprawdę nie dał odpowiedzi na to pytanie...
Po mieście szwędają się lamy i można sobie z nimi zrobić fotkę.
Na koniec siadam jeszcze na chwilę na schodach – a jakże, schody są tu wszechobecne – żeby jeszcze nacieszyć się tym miejscem... I tak się cieszę aż do wpół piątej. Najchętniej zostałabym tu jeszcze dłużej, ale o piątej i tak zamykają.

So I walk to see the town.