Ten blog
Ten blog
 
 
 
 

 świat / world  >>  chile, boliwia, peru 2017  >>  arequipa


Chile, Boliwia i Peru 2017


problemy z kartami i ogólne zmęczenie
problems with cards and very tired

pe
Peru - Arequipa - 2 320 m n.p.m.
01.05.2017
17 252 km

Przed szóstą rano jesteśmy w Arequipa. Bierzemy taxi do hostelu (po 3 sole). Jest drogo (40 soli za osobę), ale całkiem blisko centrum i na górze mamy taras, z którego widać wysoki wulkan Misti (5 167 m n.p.m.) z ośnieżonym szczytem.
Pokoje na szczęście są już gotowe, więc można się wykąpać. Pan skwapliwie kseruje nasze paszporty łącznie z imigration card... Śniadanie możemy zjeść dziś zamiast jutro, więc idziemy na taras uradzić jaki mamy plan na Kanion Colca, bo jakoś nie było dotąd za cholerę czasu, żeby to ustalić.
Opcje są trzy: wypożyczenie auta, taksówki lub wycieczka zorganizowana. Na dwa dni w kanionie chyba nikt nie ma sił. Ja się nadal czuję dość kiepsko, więc nadal sił mi brak, ale resztę osób chyba tez wykończyło w końcu to zapieprzanie bez chwili odpoczynku ;)

We're in Arequipa before six in the morning. We take a taxi to the hostel (3 soles each of us). It's expensive (40 soles for a bed) but quite close to the center and there is a roof terrace.

foto

Auta z full insurance są drogie okropnie, bez boję się brać. Najlepiej byłoby poszukać taxi, ale w końcu stanęło na zorganizowanej wycieczce, co okazało się niezbyt dobrą opcją, jak można się było spodziewać, ale o tym jutro.
W końcu – w samo południe – wychodzimy do miasta. Najpierw rzuca mi się w oczy koleś, który na ulicy sprzedaje queso hellado. To tutejsza specjalność, trzeba spróbować (2,5 – 3,5 soli). Nie wiem dlaczego zwie się to mrożony ser, bo jest to po prostu najprawdziwszy przepyszny słodziutki lód na mleku. Dają to w plastikowym kubeczku i posypują cynamonem. Niebo w gębie – pycha!

renting a car with full insurance is very expensive, I'm affraid to take one without it.'

foto

Docieramy do Plaza de Armas. Plac jest bardzo ładny, ale jakoś nie robi na mnie szczególnego wrażenia – może przez moje złe samopoczucie. W informacji pytamy o autobusy do Mollendo i o katedrę – dziś z powodu święta jest zamknięta.
Na placu pełno jest agencji organizujących wycieczki. Wchodzimy, żeby zapytać o Kanion Colca. Normalnie kosztuje taka jednodniowa wycieczka 50 soli, nam pani chce sprzedać za 35. Wszyscy są za, więc bierzemy. Może nikt nie ma już sił biegać i dalej szukać.

We walk to Plaza de Armas.

foto

Dziś też jest tu święto pracy, tak jak i u nas, więc wiele sklepów jest pozamykanych. Na szczęście nie wszystkie, bo pilnie muszę znaleźć kantor. Bliżej centrum jest ich trochę. Kurs nieco lepszy niż w poprzednich miejscach.
Pieniążków mam jednak za mało, dolary mi się skończyły, więc chcę wypłacić z bankomatu. Bankomat mi pisze, że brak środków! Kasę na koncie na BANK mam... Kilka razy i to samo.
Wymyślam więc, że zapłacę kartą za bilety do Santa Catalina... odmowa. Zdenerwowałam się nie na żarty, bo za co ja teraz będę sobie kupować pamiątki?! To żart oczywiście, ale bank sobie zaleciał w kulki nieźle! Jak się rozwiązał mój problem (a właściwie nie rozwiązał), poczytajcie
It's a '

foto

Więc nie dość, że czuję się dziś kompletnie słabo, to jeszcze problemy z gotówką... To wszystko sprawia, że jakoś nie za bardzo mnie cieszy zwiedzanie Arequipy... Jestem tylko w stanie łazić za Pawłem i Dianą, bez żadnej własnej inwencji, co absolutnie nie jest dla mnie normalne...
Klasztor Santa Catalina jest bardzo ciekawym miejscem (bilet 40 soli). Jest całkiem duży, więc faktycznie to takie miasto w mieście. Biedne dziewczyny, które tu trafiały jako nastolatki, miały swoje wygody (prawie każde prywatne pokoje miały swoją kuchnię), bo biednych tu nie przyjmowano, przynajmniej na początku istnienia klasztoru, ale jakim kosztem? Życie w zamknięciu na kilkudziesięciu metrach kwadratowych przez pierwsze dwa lata, a potem na trochę większej przestrzeni... Widzenia z bliskimi przez okienko, bez możliwości dotknięcia się nawzajem, przytulenia... Współczuję naprawdę tym, które nie czuły powołania. Brrrrr... okropnie!

So it's not only that I feel very low today, I have problems with cash... All that together makes me not very enjoying sightseeing of Arequipa... I'm only able to walk after Pawel and Diana without any invention of my own - it's not like me...'

foto

Klasztor jest kolorowy, biały, niebieski, czerwony. Ma swoje uliczki. Ma sporo dziedzińców, zakamarków, kaplic... Mogłabym tu pomieszkać – dla bajeru przez dwa dni, bo i pokoje dla gości są.
Głód się powoli włącza, więc idziemy na mercado. Sama głodna nie jestem, wystarcza mi pierożek z pyrami, kupiony za sola i sok z maracuji (1,50 sola). Ekonomiczna jestem przez brak apetytu – w sumie to dziwne, bo leków już żadnych nie biorę od Atacamy, poza tymi na wysokość kilka razy.
Na mercado jedzenie jest, podzielone na sektory, w innym obiady (jest ceviche, jest pollo z pyrami), w innym soki, w innym sery i warzywa. Niektóre stragany nieczynne, pewnie przez święto. Świetne miejsce, żeby poobserwować lokalne życie! :)

The monastery is colorful, white, blue and red. It has it's own streets.'

foto

A co się dzieje oprócz tego? Po mercado krąży postać Maryi w bogato ozdobionej lektyce, niesionej przez kilku facetów. Przejście lektyki zapowiadają wybuchające petardy, robiące niesamowity hałas. Jak to się dzieje, że nikomu się nie dzieje przy tym krzywda, pozostaje dla mnie zagadką, bo wszystko to ma miejsce wśród mercadowego tłumu... ;) Fotek nie ma, bo nie miałam nawet siły wyjmować aparatu. A nie tylko dla nas była to atrakcja, widziałam jakąś panią latynoskę, które robiła film kamerą. Super!
Następne w kolejce jest muzeum z mumią Juanity – nastolatki, złożonej przez Indian w ofierze. To ponoć jedna z najlepiej zachowanych mumii na świecie. Może i też bym weszła, ale jakoś nie mam na to sił... Usiądę sobie na dziedzińcu i odpocznę trochę – przysnęłam ;) Mumia ponoć była kiepsko oświetlona i ponoć niewiele było widać.

And what is going on besides that?

foto

Chcę jeszcze koniecznie pójść na punkt widokowy w mieście – Mirador de Yanahuara. GPS pokazuje mi dwadzieścia minut pieszo, jednak faktycznie jest to nieco dłużej. Żeby się tam dostać, trzeba przejść przez rzekę Chili i już tutaj pojawiają się piękne widoki. Z jednej strony na miasto i wieże katedry, z drugiej na wulkan Misti, który wznosi się groźnie i pięknie nad miastem.
Idziemy kawałek parkiem nad rzeką, a dalej skręcamy w uliczkę z pięknymi willami. Niektóre są naprawdę okazałe, prawie jak mini pałace. Mirador jest na placu z kościółkiem i parkiem i palmami. Ładnie tu. Choć widok jest nieco zasłonięty przez domy, trochę za nisko jesteśmy. Ale wulkan widać prawie jak na wyciągnięcie ręki.

I wanna walk to a view point in the town - Mirador de Yanahuara. My GPS shows 20 minutes on foot, but in real we need more time to get there.

foto

Wracamy powoli na Plaza de Armas, po drodze zaglądając na chwilę do kościółka San Francesco. Trwają akurat modlitwy. Przy wejściu wisi tkanina kościelna, pod którą włażą ludzie i stoją chwilę, chyba się modląc. Nie wiemy o co chodzi, ale też zaglądamy. Nie ma tam nic oprócz muru...
Podchodzi jakaś pani i każe nam się schować też, chyba się za nas modli. Dziwny to kraj, gdzie wiara chrześcijańska wciąż przeplata się z wiarą w starych bogów, Pachamamę i Pachatatę. Symbol Pachamamy można spotkać wszędzie, na koszulkach, kubkach, biżuterii, a nawet można się go doszukać w samym logo Peru, które bardzo mi się podoba. To taki zwinięty prosty ślimaczek, który jako symbol też mi się podobał od zawsze. Heh, może faktycznie coś w tym jest? ;)
Ściemnia się już powoli, inni chcą iść jeszcze poszukać marketu, ale ponieważ uliczka wiedzie mocno w dół, a ja czuję, że coraz bardziej padam na ryjek (co to jest do cholery ciężkiej? czyżby wciąż wysokość?! jesteśmy już przecież niżej niż Rysy ;) ), więc decyduję się wracać do hotelu. Mam czas, żeby się wykąpać, spakować (o drugiej trzeba wstać) i o ósmej zasypiam kamiennym snem.

We slowly walk back to Plaza de Armas.