Ten blog
Ten blog
 
 
 
 

 polska / poland  >>  mazury 2004 >>  iznota


Mazury 2004


    ganiając po Tałtach / sailig here and there

pl
Polska - Iznota
1.07.2004
463 km

Obudziłam się o wpół piątej. Słonko akurat miało wyjść zza drzew, na jeziorze było trochę mgły i różowa poświata. Pięknie.

Zawinęliśmy do Galindii, czyli przybytku Galów. Z początku żadna rewelacja, po prostu wiele fajnych rzeźb z drewna. Spodobało mi się, jak weszliśmy do środka, a jak zeszliśmy do piwnicy, to dopiero mi się oczka zaświeciły. Rewelacja, ciemne korytarze, co kawałek świeczki, ciemne sale, gdzieś słychać jakieś jęki, hi hi, niedźwiedzie skóry. Każda sala inna. Czad.
Łazienki rewelacja, połączenie kafelków i grubych drewnianych bali.
Fajnie byłoby tam posiedzieć, bo ceny jedzenia nawet całkiem przystępne (czego nie można powiedzieć o cenach hotelu). Ale chłopaki czekali na nas w łódce, bo nie chciało im się iść.

Jesteśmy na Śniardwach! Hura hura hura! Chyba moje modlitwy zostały wysłuchane, bo jakby wiało tak jak w ostatnich dniach, to byśmy tu nie wpłynęli.
Jest super, słonko wrescie świeci :)
Niektórzy są zawiedzeni, bo miało nie być widać drugiego brzegu.

Dziś kolejna lekcja sterowania łódką. Yo! Wiatr był większy niż ostatnio, ale było czadersko. Tym razem manewry mnie spotkały, zataczałam koła w te i we wte, fajnie.
Po drodze spotkaliśmy łódkę Żywca. Płynęli na silniku, ze złożonym masztem i coś do nas krzyczeli. Myślałam, że coś im się stało, Michał, że pijani. Podpłynęliśmy bliżej, a oni krzyczą, że zapraszają na imprezy Żywca. Rzucili jakiś pakuneczek, udało się złapać. Było kilka mapek, dmuchana piłka, a to wsystko zawinięte w firmową chustkę. Rewelacyjna forma reklamy!

Ale jesteśmy niezdecydowani! Nie mogę ze śmiechu! Byliśmy już w trzech miejscach szukając noclegu. Nigdzie im się nie podoba, co jedno to droższe, hi hi. W pierszym było 6 zł, potem 8, w ostatnim 12. Zmrok zapada powoli, a my wciąż na Tałtach, pływamy jak szaleni z jednego brzegu na drugi, hehe. Dobrze, że wiatr porządnie wieje, czasu mało te poróże zabierają.
Podobało mi się bardzo drugie miejsce. Wysoka skarpa, a na niej pełno kwiatów. I ławeczka od wschodniej strony. Już widziałam siebie, jak wstaję o piątej i oglądam tam wschód słońca. Na górze ładna trawka, jabłonki, a po drugiej stronie drogi pole pełne maków! Ale im się nie spodobało, niestety :(

Jesteśmy w czwartym miejscu. Porażki większej zrobić chyba nie mogliśmy, szkoda gadać. To miejsce jest chyba najgorsze ze wszystkich. Jest TV, ale na tym się wszystko kończy. Facet zamknął bar i poszedł do siebie na mecz. Las daleko. I wcale nie tanio. Fatal error, iiiiiiii.

No nie, kible i umywalki nieczynne, bo awaria. W dodatku pan jest tak nieuprzejmy, jakby żywcem z czasów komuny wyjęty! Grrr.

I waked up at half past four. The sun was just supposed to go out from behind the trees, there was fog on the lake and pink glow. Beutiful!