Ten blog
Ten blog
 
 
 
 

 polska / poland  >>  bałtyk i bieszczady / baltic sea and bieszczady 2006  >>  frombork


Bałtyk i Bieszczady / Baltic Sea and Bieszczady Mountains 2006


śladami wielkiego astronoma
following the great astronomer

pl
Polska - Frombork
19.09.2006
387 km

Wstałam po ósmej. Zjedliśmy śniadanie. Wygrzebaliśmy się dopiero po dziesiątej.
Mieliśmy jechać opłotkami, ale jakoś nie było drogowskazu i dojechaliśmy do Nowego Dworu Gdańskiego. A jak już tam byliśmy, to chciałam podjechać do pobliskiej wioski o nazwie Orłowo. Miał tam być stary cmentarz menonitów (cokolwiek by to znaczyło).
Niestety w Nowym Dworze jakieś objazdy, tam, gdzie kierował drogowskaz, skręcić się nie dało, musieliśmy pojechać dalej i skręcić w drogę gruntową. Pytaliśmy po drodze jakiegoś starszego pana, czy dojedziemy, pan chyba trochę zdziwiony skąd mu tu koło domu poznaniacy w koglu moglu się wzięli, hi hi. Ale do Orłowa jakoś dojechaliśmy.
Kościółek był zamknięty, ale można było do środka przez dziurkę od klucza kuknąć. Musiały być niedawno dożynki, bo na ołtarzu jakiś snopek słomy. Na mapie miałam zaznaczony cmentarz przy kościółku, ale znalazłam tylko kilka połamanych płyt z niemieckimi napisami.

We

foto

Pojechaliśmy na poszukiwanie starego cmentarza. Zostawiliśmy samochód na przystanku i poszliśmy polną drogą. Według mapy cmentarz powinien być zaraz za zabudowaniami, ale zobaczyłam w dali w polu skupisko kasztanowców i jakoś, nie wiem jak, od razu byłam pewna, że to tam. Nie spojrzałam nawet, jak Mój Ktoś zaglądał za jakiś płot.
I przeczucie mnie nie zawiodło – faktycznie wśród kasztanów przycupnęły stare nagrobki. I znów magiczne miejsce, przez liście przeświecały promienie słońca, na nagrobkach stare niemieckie napisy, niektóre długie, muszą być piękne, rozumiałam niestety bardzo niewiele. Na środku jakieś przewrócone drzewo. Znalazłam kilka nagrobków w kształcie pnia drzewa, takie same były w Wilnie. Pięknie! Z tabliczki dowiedziałam się, że owi menonici byli holenderskimi osadnikami.
Mogłabym tam siedzieć, ale czas nas gonił, trzeba było ruszać do Fromborka. Jechaliśmy bocznymi drogami. Ich jakość pozostawiała bardzo wiele do życzenia, ale za to widoki cudne! Wszędzie wierzby iwy, wielkie pola i ciche, zapomniane wioski. Dotarliśmy też do małego promu, który przewiózł nas na drugą stronę Nogatu. Dalej był jeszcze most zwodzony i most pontonowy! Po tym ostatnim trzeba było jechać zygzakiem, hi hi.

We

foto

Do Fromborka dotarliśmy dopiero o pierwszej. Pierwsze co, to wlazłam na wieżę wodną. Z góry fajny widok na port, zalew, no i katedrę. Szkoda, że była akurat pod słońce. Adam zamiast wejść ze mną, to usiadł w ogródku i już sobie piwo kupił.
Byliśmy głodni, do zamknięcia muzeum zostało dwie godziny, więc stwierdziliśmy, że zdążymy jeszcze coś przekąsić. W gazecie polecali restaurację Akcent, więc się tam władowaliśmy. Kelner przyniósł nam karty, ale jakoś się nie kwapił, żeby przyjść po zamówienie. W dodatku przyszła grupa Niemców i jak to Niemcy, cicho się nie zachowywali.
Wkurzyliśmy się i poszliśmy do Kopernika. Tam na danie kazali nam czekać długo, ale za to jaka uczta! Zamówiliśmy sobie półmisek rybaka, czyli kawałki różnych rybek z frytkami i surówkami. Jej, jakie pyszne! Najedliśmy się do bardzo syta, a i tak dwie rybki zostały, bo już nie mogliśmy. A spieszyć się musieliśmy, bo z dwóch godzin do zamknięcia muzeum zostały trzy kwadranse. Zanim tam doszliśmy, to już tylko niecałe pół godziny!

We

foto

Pani w kasie stwierdziła, że nie zdążymy wszystkiego, najwyżej dwie z czterech rzeczy. A chciałam koniecznie wejść do katedry, na wieżę, no i do muzeum też, Kopernika nie mogliśmy odpuścić. Uparliśmy się, że zdążymy, he he.
Priorytetem była wieża, ale od wejścia do katedry rozbrzmiewał akurat dźwięk organów, więc wiele się nie zastanawiając, pociągnęłam Mojego Ktosia w tamtą stronę. Hura, organy grały, chyba specjalnie dla grupy Niemców. Udało nam się, bardzo chciałam je usłyszeć, ale jakoś nie miałam nadziei, bo koncerty są w południe. A tu fuks! Cieszę się ogromnie, bo dźwięk jest przepiękny!
Potem pognaliśmy już do wieży. Biegiem na górę, kilka fotek (a widok jeszcze piękniejszy niż z wieży wodnej), po drodze jeszcze wahadło Faulcauta. Pani na dole powiedziała nam, że mamy szybko lecieć do muzeum, bo czekają na nas. No to pognaliśmy do muzeum.
Parter przelecieliśmy szybko, najbardziej ciągnęło nas oczywiście na górę do Kopernika. Bardzo chciałam zobaczyć jego horoskop, ułożony przez innego astrologa. Okazało się, że jest tylko rysunek, interpretacja się nie zachowała.
No i chciałam zobaczyć oryginał ‘O obrotach...’ okazało się, że jest tu też tylko kopia, a oryginał jest pierwszego wydania polskiego. Ale i tak ekspozycja jest super, bardzo mi się podobało i żałuję, że nie mieliśmy więcej czasu. Okazuje się, że Kopernik nieźle gryzmolił, rękopisy jego ciężko odczytać. W rękopisie ‘O obrotach...’ już się bardziej postarał, hi hi, literki są tam bardziej staranne.
Na kolejnym piętrze wiele starych map i znów brak czasu na choćby pobieżne ich porównanie. Za to w sali na końcu kilka starych instrumentów astronomicznych, co chyba najbardziej przypadło nam do gustu. Uwielbiam takie stare przyrządy, są tak ładnie zrobione! Choć optyka nie jest w nich zachęcająca. I jeszcze parę teleskopów nieużywanych już przez uniwerek wrocławski. Z prowadzeniem grawitacyjnym!

We

foto

Mimo, że już zamykali, pogadaliśmy jeszcze chwilę z panią o tych starodrukach. Fajnie, pani się znała i na pytania potrafiła odpowiedzieć. Za to druga pani siedziała taka znudzona i smutna, bo chyba chciała iść wcześniej do domu.
Pytaliśmy jeszcze o szyby, bardzo mi się spodobały, tłoczone we wzorki księżyców i gwiazd, cudo prawdziwe. Okazało się, że były robione na zamówienie przez jakiegoś witrażystę z Wrocławia. Ciekawe ile by taki jeden kawałek kosztował?
Jak wyszliśmy z muzeum, to słonko się schowało i zaczęło grzmieć. Bardzo chciałam iść jeszcze do obserwatorium, ale nic z tego nie wyszło, buuu. W tym pośpiechu zapomniałam zapytać pani gdzie się idzie, a wcześniej próbowaliśmy się dodzwonić, ale jakoś nikt nie odbierał. Szkoda wielka.
Za to pognaliśmy do samochodu, bo nie chcieliśmy zmoknąć. Podjechaliśmy nad zalew, burza akurat się rozpętała i błyskawice szalały. A myślałam, że w tym roku już burzy nie zobaczę! Ustawiliśmy się tak, żeby choć trochę widzieć.

We

foto

Ponieważ się rozpadało, nie było sensu czekać na koniec deszczu, ruszyliśmy w drogę powrotną. Wjechaliśmy do Elbląga, zatankować.
Wracaliśmy tą samą drogą, znów płynęliśmy promem. A za promem jak się rozpadało! Przyczepiłam się do pani z promu, jechała ostrożnie, ale widać, że wiedziała, gdzie czyha niebezpieczny zakręt, albo mostek, sama bym jechała w tej ulewie o wiele wolniej. No i znała drogę, trafiliśmy tam, gdzie nie było drogowskazu w drugą stronę.
Jechaliśmy prosto w burzę, pioruny oświetlały dodatkowo drogę, momentami było jaśniej niż w dzień. Super, podobało mi się, takiej burzy dawno już nie widziałam! Błyskawice szerokie na jedną trzecią horyzontu! Mimo, że łatwo się nie jechało, bo na mierzei dodatkowo zrobiła się mgła, to było ekstra! Olszczyński.

We