Ten blog
Ten blog
 
 
 
 

 świat / world  >>  chile, boliwia, peru 2017  >>  copacabana


Chile, Boliwia i Peru 2017


Boliwia żegna wspaniałymi widokami
Bolivia says adios with great views

bl
Boliwia - Copacabana / Titicaca - 3 840 m n.p.m.
25.04.2017
16 225 km

Wkrótce na horyzoncie zaczyna majaczyć jezioro. To Titicaca – najwyżej położone żeglowne jezioro świata (4 700 m n.p.m.). Krajobrazy są super!
Aby dostać się do Copacabana (nie nie, to nie ta brazylijska Copacabana ze słynną plażą), trzeba przepłynąć część jeziora. Nas zabiera łódź, autokar podróżuje na nie budzącej zaufania tratwie ;) Po obu stronach można kupić przekąski i picie. Tylko że mała Inca Cola jest po 10 bobów...

Soon at the horizon I can see a lake.It's Titicaca.

foto

Po wyjeździe z miasteczka czeka nas kolejna niespodzianka – główna droga jest nieprzejezdna. Dlaczego nie mówią. Więc jedziemy offrodem na szagę. Takim offroadem, który nadaje się do 4x4, a nie dla autokaru ;) Na wąskiej szutrówce czasem nie da się minąć z drugim autobusem lub ciężarówką.
Zjeżdżamy w piękną zieloną dolinę. Jest wesoło. Przejeżdżamy przez strumień. Bynajmniej nie ma mostka. Za chwilę przez drugi. Zakopaliśmy się. Busiki mijają nas bokiem. Załoga stara się nas wydobyć z czarnej dziury. Wrzucają do strumienia kamloty, po których autokar próbuje wyjechać. Za którymś razem w końcu się udaje ;)
Jedziemy na górę i w końcu wyjeżdżamy na asfalt, z którego przepięknie widać Copacabanę, otaczające ją górki i kolejną zieloną dolinę. Przepięknie!

After we leave the town there's another surprise waiting - it's not possible to drive the main road.

foto

Wjeżdżamy do miasta, do samego portu. Plecaki możemy zostawić w autokarze. Super, jeden problem z głowy. Z toalety można skorzystać w pobliskiej restauracji z widokiem.
Mam plan, żeby wdrapać się na górę, która wznosi się nad miastem – Cerro Calvario. Rozdzielamy się, bo każdy chce robić coś innego. Można pójść sobie na zachód wzdłóż wybrzeża, można przepłynąć się łódką po jeziorze, można siąść i poobserwować lokalne życie, bo coś się dzieje na dużym placu w porcie. Najchętniej zrobiłabym to wszystko, no ale na wszystko nie ma czasu.

We get to the town - to the port.

foto

Ruszam na górę. Na szczyt prowadzi jakaś normalna dróżka z drogą krzyżową, ale GPS pokazuje mi też krótszą ścieżkę, od strony jeziora. Wybieram krótszą. Hmmm... Na początku jest dość ostro pod górę, dróżką między domami. Potem dróżka prowadzi już między trawami, kamlotami i skałami.
To znaczy do pewnego momentu można ją odnaleźć, później to znika, to się pojawia choć pilnuję. Dalej wygląda na ścieżkę wody spływającej z góry w dół. Później, za skałami z pięknym widokiem, znika całkiem. A ja chcę na górę!
Więc mykam dalej na ślepo. Trochę wspomagam się GPSem, który ścieżkę uparcie pokazuje, trochę pomagają mi śmieci pozostawione przez innych. Raz muszę wracać, bo po prostu się nie da.

I start walking up. There is a normal path up there with a way of the cross but GPS shows me also a shorter and smaller path on the lake side. I choose the shorter one. Hmmm...

foto

No przyznać muszę, że takiej wspinaczki jeszcze chyba nie miałam. Ale prę uparcie dalej, nie poddaję się. A łatwo nie jest, bo kamloty są dość duże, ciężko po nich wleźć lub je ominąć. Nie taki pikuś jakby się mogło zdawać. Gdyby ktoś mnie obserwował z dołu to miałby niezły ubaw! ;)
W końcu jakimś cudem docieram pod szczyt. Siadam, żeby popatrzeć sobie na widoki i nacieszyć się ciszą i samotnością. Z jednej strony jest zatoczka z miastem, które widać stąd jak na dłoni. I port też. Dalej cypel, wychodzący w jezioro, na którym widać ścieżki. Ech, szkoda, że nie ma więcej czasu! Z drugiej strony ląd, a z trzeciej jezioro, które rozciąga się prawie aż po horyzont. A z kolejnej strony widać tyły – zieloną dolinę, którą widzieliśmy z góry.

I must admit I guess I haven't ever had such a climbng.

foto

Jest pięknie! Mogłabym tu zostać z pół dnia, ale mam tylko godzinkę, bo trzeba złazić. Na dół podążam już 'normalną' ścieżką, która też łatwa nie jest, no ale przynajmniej jest trochę cienia, a w końcu to droga krzyżowa. Co chwilę stacje, ludzi prawie nie ma, co bardzo mi się podoba.
W końcu wlokąc się kroczek za kroczkiem i dając sobie czas na cieszenie się tym czasem i otoczeniem, docieram uliczkami z powrotem na nabrzeże. Jest uliczka ze sklepikami. Zostało mi sto bobów, ale jakoś nic ciekawego nie wpadło mi w oko.

It's beautiful! I could stay here half a day but I have only one hour, then I must walk down. I take the 'normal' path. It's not easy either, well, it's a way of the cross. But at least there is some shadow here.

foto

Idę na plażę. Na plaży jest pełno pomostów i pełno czegoś, co wygląda jak rowery wodne w kształcie łabędzi. Spotykam chłopaków – mówią, że w namiotach można zjeść dobrą rybkę. No to idę, żeby wrzucić coś do żołądka przed podróżą. Za 25 bobów jest albo pstrąg w różnych wersjach (trucha, o której trąbi każdy przewodnik) albo makrela. Biorę makrelę. Pycha!
Potem siadam na plaży wśród łabędzi, żeby nacieszyć się widokami, migotkami, słonkiem, ciszą i spokojem. Chętnie zostałabym tu na noc. Niestety zbyt wiele czasu nie zostało, bo Hop Bus do Puno odjeżdża o piątej, a chcę jeszcze w kantorze wymienić resztkę bobów na sole i kupić wodę. Gdy szłam z góry większość wszystkiego była pozamykana, bo sjesta.
Do granicy mamy raptem kwadrans jazdy. Po drodze mijamy lotnisko. Przerąbane tu mają. Z jednej strony góry – nie sądzę, żeby coś było możliwe na tym kierunku do wykonania, z drugiej jezioro...

I walk to the beach.

foto

Trzeba zabrać wszystkie bagaże i granicę przejść pieszo, a po drugiej stronie ma na nas czekać drugi autobus. Mój plecak z tymi wszystkimi pamiątkami, kamieniami i wodą (no tak, jak zwykle!) jest okropnie ciężki, ledwo jestem w stanie zarzucić go na siebie ;)
Na granicy trzeba oddać boliwijski świstek. Udało mi się go nie zgubić. Psów nie ma. Kolejka do budki strażników jest spora, ale idzie dość szybko. I trzeba przejść ze sto metrów do posterunku peruwiańskiego. Tu trzeba wypełnić nowy świstek. Tu myślą jakby dłużej, ale problemów nie robią. Na plecaki nawet nie patrzą. W sumie te liście koki może nawet dałoby się przemycić ;)
Bus jest bardzo wygodny, ale ma jedną ogromną wadę: przyciemniane szyby. Słonko wkrótce zachodzi i nie widać kompletnie nic. Jedna szyba jest normalna – różnica jest przeogromna. Wielka szkoda, że nie można pooglądać widoków na jezioro, nawet przy księżycu. W dodatku jest okropnie zimno i przez całą noc puszczają Króla Lwa, a to jest okropnie głośny film. Na szczęście jedziemy tylko dwie i pół godziny.

We must take all our bagage and cross the border by feet. On the other side there should be another bus waiting for us.