Ten blog
Ten blog
 
 
 
 

 świat / world  >>  chile, boliwia, peru 2017  >>  santiago


Chile, Boliwia i Peru 2017


Wielkanoc na lotnisku / Easter at the airport

ci
Chile - Santiago de Chile
16.04.2017
13 440 km

Ludzie budzą się koło dziesiątej naszego czasu. Za oknem ciemno. Zajadam resztki świątecznego sernika od mamy. I karmelowego zajączka, bo do Chile żadnego jedzenia ponoć nie można wwozić. Na śniadanie jajecznica z kawałkami pyrów. Takie jest moje świąteczne śniadanie. Muszę przyznać, że jedzenie podczas tego lotu jest chyba najlepszym, jakie jadam kiedykolwiek w samolocie. Nie, żeby było dobre, ale chociaż zjadliwe ;)
O jedenastej naszego czasu na dworze nadal jest ciemno. Nie, nie, okno mam odsłonięte ;) pięć godzin różnicy.
Ach, trzeba wypełnić deklarację celną i potem nie zgubić świstka. Nie można wwozić produktów pochodzenia zwierzęcego ani roślinnego. Czyli jedzenie odpada, ale właściwie trudno się im dziwić. Można mieć po jednym telefonie, aparacie, odtwarzaczu i dyktafonie. O jednej karcie pamięci, jak w Peru, nie ma mowy ;) Ja telefony mam trzy, hehehe, cóż, jeden będzie udawał kamerę, a jeden dyktafon ;) Nikt się nie czepiał.

People wake up at about ten a.m. our time.

Santiago de Chile

Gadam z Italiano, który siedzi obok mnie. On mówi, że wiezie w torbie jakieś kiełbasy i sery i nigdy nie miał z tym problemu, ważne, żeby było zafoliowane, w oryginalnym opakowaniu. A lata często, z pracy do domu i odwrotnie. Hmmm, ciekawe.
Powoli wschodzi słońce. A ja powoli mam już dość tego lotu, no bo co tu robić? Książek na wyjazdy od dawna już nie zabieram, na oglądanie filmów lub naukę hiszpańskiego za bardzo chce mi się spać.
A potem już lądowanie. Ciemno jeszcze trochę jest na zdjęcia, ale widoki super. Za oknem Andy. Przed Santiago też małe górki, jakieś jeziorko. Jest syf, widać śmieci.
Lotnisko wydaje się malutkie, choć przecież jesteśmy w stolicy. Ale gdy autobus obwozi nas prawie dookoła zanim wypuści, już się takie małe nie wydaje ;)

I talk to italian guy who's sitting next to me.

góry i doliny / mountains and valleys

Najpierw jest odprawa w policji – to od nich papierka nie można zgubić. Zresztą, jak się zgubi, to też nic strasznego się nie dzieje – przynajmniej na granicy w San Pedro. I można już wymienić pieniążki. Różnica między kursem lotniskowym a miastowym to 15 pesos na dolarze. My do miasta nie dotrzemy, więc wymienić musimy tu. Kurs w środku i na zewnątrz odprawy jest identyczny, wbrew temu, co ludzie pisali. Jest prowizja 1,50 usd od jednej transakcji.
Po odebraniu bagażu trzeba go jeszcze prześwietlić i oddać deklarację celną, której nikt się za bardzo nie przygląda. Do kontroli też mam wrażenie, że nikt się jakoś specjalnie nie przykłada.
I już jesteśmy w Chile.
Idziemy od razu na górę, oddać bagaż na lot do Calamy. Odprawy Sky Airlines LINK są otwarte cały czas chyba, do różnych lotów. Na szczęście udało mi się jeszcze dostać miejsce przy oknie. Kolejka spora. Odprawy wcześniej nie robiłam.
Ceny jedzenia nie zachęcają, jak na każdym lotnisku – menu śniadaniowe 6 – 7000 pesos, kanapki po 4 – 5000.

First we must go to a police window.

kolorowa pustynia / colorful desert

Wychodzę sobie znów przed lotnisko, żeby nie siedzieć w środku. Kawałek dalej jest trochę trawki, na której można sobie usiąść. Ciszy tu nie ma, ale lepsze to niż siedzenie w terminalu. Mamy tu w sumie cztery godziny na przesiadkę, ale nie ma szans, żeby w tym czasie zdążyć do miasta. Szkoda.
W końcu trzeba się zbierać do ostatniego etapu podróży. Robię się trochę głodna, więc postanawiam kupić sobie kanapkę za 3000 pesos. Taaa... Na obrazku był rogalik z prawdziwym jamonem. Dostałam kawałek bagietki ze zwykłą szynką, ble. Nie było czasu na dyskusje, bo czas potrzebny na zrobienie owej kanapki wydłużał się w nieskończoność, a tu już trzeba lecieć do bramek.
Lotnisko w środku jest bardzo ładne, są wygodne siedzenia.
W samolocie już niekoniecznie. W A320 miejsca prawie nie ma.
Do startu kolejka. Po starcie krążymy, żeby móc przeskoczyć góry. I znów te cholerne chmury kompletnie zasłaniają widoki! Nici ze zdjęć...

I go out fom the terminal again. I still don't wanna sit inside.